REKLAMA

„Big Mouth” wraca do korzeni. Ale wciąż potrzebuje lepszych dowcipów

Serial „Big Mouth” to najpopularniejsza obok „BoJacka Horsemana” animacja stworzona przez platformę Netflix. Produkcja poświęcona grupce dorastających nastolatków w ostatnich sezonach coraz bardziej zatracała swoje mocne strony, ale na szczęście 4. sezon oznacza swego rodzaju powrót do całkiem udanych początków. Natomiast do ideału wciąż sporo brakuje.

big mouth recenzja
REKLAMA
REKLAMA

Dziękujemy, że wpadłeś/-aś do nas poczytać o mediach, filmach i serialach. Pamiętaj, że możesz znaleźć nas, wpisując adres rozrywka.blog.

Najbardziej zagorzali fani „Big Mouth” zdecydowanie nie zgodzą się z taką oceną, ale animowany serial Netfliksa od kilku lat przeżywał spory kryzys tożsamości. Produkcja stworzona przez kwartet Andrew Goldberg, Nick Kroll, Mark Levin i Jennifer Flackett początkowo został obmyślany jako niepoprawna politycznie i odważna historia grupy młodych nastolatków radzących sobie z problemami dojrzewania. Premierowy sezon nie był idealny (to zdarza się bardzo rzadko przy animacjach), ale miał spory potencjał na dołączenie do najlepszych tytułów tego typu.

Z czasem scenarzyści zaczęli jednak oddalać się od głównego tematu, większą uwagę poświęcając postaciom pobocznym i coraz bardziej odjechanym tematom. Można było od pewnego momentu odnieść wrażenie, że jedynym celem twórców jest szokować, a to bardzo szybko zrobiło się bardzo nudne. Głównie dlatego, że historie miały coraz mniej wspólnego z rzeczywistymi problemami dojrzewania. Na szczęście showrunnerzy „Big Mouth” nie pozostali ślepi na podobne krytyczne głosy.

Najnowszy sezon serialu platformy Netflix poświęca niemal całość swojej uwagi na trójce głównych bohaterów.

Andrew, Nick i Jessie ponownie wchodzą na pierwszy plan, dzięki czemu cała historia od razu nabiera rumieńców. W pierwszych odcinkach duży nacisk zostaje położony także na postać Missy, a pod koniec „czwartym do brydża” staje się Matthew. Członkowie ich rodzin (za wyjątkiem matki Matta) oraz takie postaci jak trener Steve zostają z kolei sprowadzeni do epizodycznego wpływu na fabułę. Główni bohaterowie w tym czasie przeżywają rozmaite kłopoty związane z takimi kwestiami jak hiperaktywny popęd seksualny, obfita miesiączka, rozpadające się przyjaźnie, stosunek do osób trans, homofobiczni rodzice czy własna tożsamość. Na główny temat 4. serii wyrastają z kolei stany lękowe symbolizowane przez pojawiającego się niemal w każdym odcinku Lękomara.

Twórcy „Big Mouth” zawsze mieli dryg do pomysłowego przedstawiania kotłujących się w młodych ludziach emocji w formie wizualnej. Lękomary nie są tutaj wyjątkiem, choć to stosunkowo prosty i niewyróżniający się design (po części właśnie o to chodzi). Oczywiście cały wątek stanów lękowych i obaw związanych z przyszłością zostaje tutaj poddany zdecydowanemu wyolbrzymieniu, ale fanom nie będzie to raczej przeszkadzało. Bo taki styl serial Netfliksa przyjął od samego początku.

Big Mouth” wciąż ma jednak pewne nierozwiązane problemy z jakością żartów i niezmiennością bohaterów.

Mamy już 4. sezon, a showrunnerzy wciąż chyba nie do końca wiedzą, czy chcą posuwać życie swoich bohaterów do przodu, czy może po każdym sezonie wciskać przycisk restartu. Portrety trójki głównych bohaterów w nowych odcinkach dobrze to pokazują. Andrew właściwie po raz kolejny przeżywa te same dylematy i problemy, a większość poświęconych mu epizodów w gruncie rzeczy odpowiada temu, co już mieliśmy okazję oglądać w poprzednich sezonach. Z kolei charaktery Jessiego, Nicka, Missy i Matthew zostają w mniejszym lub większym stopniu rozwinięte. To nadal są wciąż te same postaci, ale podlegają pewnym zmianom.

Wypada to pochwalić, choć jednocześnie sytuacja w „Big Mouth” nadal stale wraca do ustalonego status quo. Na starcie 4. serii Nick i Andrew ze sobą nie rozmawiają, ale po kilku odcinkach zachowują się jakby znowu wrócili do 1. sezonu. Podobnych przykładów jest zdecydowanie więcej. A to spłyca wszystkie przemiany, jakie zachodzą w protagonistach. Widać tu pewien brak samoświadomości twórców, którzy w tym samym czasie żartują z Barta Simpsona, że od 30 lat wciąż chodzi do 4. klasy. Naprawdę nie wystarczy przenieść swoje postaci o rocznik do góry, by rzeczywiście coś zmienić. Osoby zaznajomione z branżą animacji powinny to wiedzieć.

big mouth recenzja class="wp-image-469837"
Foto: Big Mouth/NETFLIX © 2020

Popkulturowy i często obrzydliwy humor „Big Mouth” zalicza więcej pudeł niż złotych strzałów, ale i tak jest lepiej niż w 2. i 3. sezonie.

Oczywiście każdy z nas ma swoją własną wrażliwość, z powodu której różne typy żartów do nas trafiają lub nie. Humor jest do pewnego stopnia subiektywną sprawą. Natomiast umiejętności scenarzystów piszących dowcipy już nie do końca. W „Big Mouth” pojawia się bardzo dużo dawno przestarzałych nawiązań i popkulturowego humoru, który nie dorasta do pięt podobnym żartom w serialach „BoJack Horseman” i „Rick and Morty”.

Da się natomiast zauważyć, że autorzy nowego sezonu starają się mimo wszystko odróżnić od innych niepoprawnych politycznie seriali Netfliksa, takich jak „Paradise PD” i „Rzut za trzy”. Niekiedy udaje im się umiejętnie zmieniać nastrój, zaskakiwać widzów pointami i nie uderzają za każdym razem w te same tony. Dla scenarzystów „Rzutu za trzy” przekleństwa są najzabawniejszą rzeczą na świecie, w „Big Mouth” gust jest mimo wszystko nieco bardziej wysublimowany.

REKLAMA

Wszystkie sezony animacji obejrzycie na platformie Netflix.

Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News. 

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA