Każdy kto miał okazję chociaż raz posłuchać jakiejkolwiek płyty Björk, jest w stanie stwierdzić, że ta kobieta jest wyjątkowa. Na kolejnych albumach pokazywała zawsze nowe, inne oblicze muzyczne. Delektowała się awangardowym brzmieniem, tworząc melodie trudne do zapamiętania po pierwszym przesłuchaniu i całość ubierała w elektroniczne dźwięki, sygnalizujące odpowiedni klimat repertuaru. Ostatnie lata artystki były wyjątkowo płodne. W 2004 roku krążek "Medulla" stał się rewelacją, gdyż do zaprezentowanych tam utworów wykorzystano tylko siłę głosu, a dwa lata później "Drawing Restrain 9" było ścieżką dźwiękową do filmu o tym samym tytule. Nagle w marcu, pojawiła się informacja, iż na początku maja w sklepach muzycznych pojawi się najnowsze dzieło Björk - "Volta".
Przyznam szczerze, obawiałem się tego wydawnictwa. Nie tylko dlatego, że "Drawing Restrain 9" nie było niczym specjalnym, ale głównie z powodu jednego z wymienianych gości albumu. Wokalistka bowiem nad niektórymi piosenkami pracowała z Timbalandem - światowej sławy producentem hip-hopowym. Fakt, już na "Medulli" Björk przejawiała delikatne zainteresowanie tego rodzaju muzyką (szczególnie poprzez częste wykorzystanie "human beatboxów"), ale ten pan lubi zmieniać image różnych artystów (patronował przykładowo ostatnie dzieło Nelly Furtado), co mogło również wyniknąć w przypadku nagrywania "Volty".
Na szczęście, moje obawy się nie potwierdziły. Najnowsze dzieło artystki może koncentruje się bardziej na rytmach, ale nie odchodzi od standardu, do jakiego zostaliśmy przyzwyczajeni. Mamy tu bowiem charakterystyczny wokal, objawiający się w niecodziennych harmoniach i zawijany w alternatywny i niekomercyjny zestaw linii melodycznych. Ta struktura pozostała niezmienna, ale odczuć można lekki krok uległości, co do prostszej nuty. Słuchając albumu, doświadczyłem uczucia lekkości. Piosenki są mniej skomplikowane i zdecydowanie spodobają się większemu gronu odbiorców.
Podczas gdy "Medulla" była raczej oszczędna w środkach, w "Volcie" dostrzegamy wiele świeżych pomysłów. Wspomniany już wcześniej Timbaland dodał trochę nowego brzmienia, łącząc elektronikę, głębokie beaty i różne inne muzyczne dodatki w jedno. Mamy tym samym alternatywno-industrialne preludium "Earth Intruders", chwytliwe i taneczne "Innocence", czy trip-hopowo azjatycka ballada "Hope". Nie jest to jednak jedyny gość. W tle usłyszymy jeszcze żeńską sekcję dętą ("Vertebrae by Vertebrae"), amerykańskiego muzyka Antoniego Hegarta ("Dull Flame of Desire"), czy Min Xiao-Fen ("I See Who You Are"), grającej na tradycyjnym instrumencie chińskim - tzw. pipie. Dodatkowo "Volta" posiada swoje dwa ekstrema. Najspokojniejszym utworem jest kameralna i lekko transowa "Pneumonia", a na miano najbardziej agresywnego zasługuje "Declare Independence", z przesterowanym wokalem artystki i charczącym tłem, przypominającym hardcore rave techno
To właśnie najnowszy album Björk. Słychać ogromną różnorodność gatunkową, aranżacje stoją na wysokim poziomie, a wszystko to przyozdobione charakterystycznym głosem Islandki. Praktycznie nie ma się do czego przyczepić. Sceptycy stwierdzą, że album jest krokiem ku komercyjnej rzeczywistości, ale mimo to styl znany z wcześniejszych płyt został tu w całości przeniesiony. Jak zwykle, wokalistka nie zawiodła fanów i stworzyła kolejne oryginalne dzieło, do którego można wiele razy wracać.
Zawartość:
1. Earth Intruders
2. Wanderlust
3. Dull Flame of Desire
4. Innocence
5. I See Who You Are
6. Vertebrae By Vertebrae
7. Pneumonia
8. Hope
9. Declare Independence
10. My Juvenile