Naprawdę od bardzo dawna, nie trafiłem na serial, który równie mało by mnie obchodził, co "Black Blox". Nie mam tu na myśli mojego ignoranctwa serialowego, ponieważ wchłaniam nawet największe odrzuty produkcyjne, ale nijakość serialu. "Black Box" jest tak wyjątkowo średnim jakościowo serialem, że na samą myśl o nim ogarnia człowieka znużenie. Aż wstyd, że stacja ABC mogła coś takiego pokazać swoim widzom.
Zdecydowanie lepiej bawiłbym się oglądać śmieszne i żenujące seriale jak Star-Crossed, gdzie kicz i głupota wylewają się z każdego kadru. Natomiast "Black Box" to antonim słowa rozrywka, wysysający z człowieka pozytywne uczucia niczym Dementor z "Harry’ego Pottera". Nie wiem w sumie, czy kiedykolwiek natrafiłem na produkcję równie przeciętną, nijaką i nieinteresującą, co "Black Box".
Dosłownie żaden element w tym serialu nie będzie was obchodzić, poczynając od fabuły, bohaterów, a kończąc na realizacji. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że historia opowiedziana w serialu ma być właśnie przejmująca, dramatyczna i pozwalać niektórym widzom na wyciągnięcie wniosków - o byciu "normalnym". Fabuła koncentruje się bowiem na jednej bohaterce - Catherine Black (Kelly Reilly), która jest słynną neurolożką, cierpiącą na zaburzenie afektywne dwubiegunowe. Problem tylko w tym, że… absolutnie nic mnie ta bohaterka nie obchodzi, ani jej schorzenie, ani związki, ani nic, co się z nią wiąże.
Dlaczego? Bo wszystko w "Black Box" jest średnie. Średni (a może nawet miałki) scenariusz, przeciętne aktorstwo i poziom realizacji. Nic nie jest wybitnie złe, ani dobre. Jeżeli twórcom serialu przyświecały cel wynudzenia widzów, to brawo, udało im się. Stworzenie bohaterów i problemów wyciętych z papieru, to nie jest sposób na zrobienie dobrego serialu i dziwi mnie strasznie, że tak duża stacja jak ABC w ogóle dopuściła do emisji pilota "Black Box". Rany boskie, nawet czołówka tego serialu jest tak nużąca, że usypia po dwóch sekundach…
Generalnie mamy śledzić los Catherine, jako genialnej neurolożki w jej codziennej pracy i chorej, która tak samo jak jej pacjenci, walczy ze swoją chorobą każdego dnia. Jesteśmy świadkami jej halucynacji, problemów w życiu osobistym i zawodowym. W życiu Catherine jest jednak tylko jedna osoba, która zdaje się ją rozumieć i pomagać, jest nią psychiatra dr Helen (Vanessa Redgrave), towarzysząca bohaterce od czasów młodzieńczych. I o ile ta relacja pacjent/lekarz/córka/matka może zaciekawić, to wszystko pozostałe już nie. A jest to dla mnie niezrozumiałe.
Mamy przecież do czynienia z podstawą do stworzenia naprawdę dobrego serialu, czegoś na granicy "House", "Californication" i "Grey’s Anatomy". Główny bohater jest nierozumianym geniuszem, który lubi zatracać się we własnych problemach i dąży do samodestrukcji – modelowy przykład lubianego antybohatera. Szkoda tylko, że ten potencjał został w tak drastyczny sposób zniszczony.