Kilka dni temu wyemitowane zostało zakończenie ośmioodcinkowego pierwszego sezonu "Black Sails". Ten serial o piratach z całą plejadą nieciekawych postaci i dość banalną w gruncie rzeczy fabułą nie rzucił może na kolana, ale uczciwie muszę przyznać - oglądało się go przyjemnie i z cierpliwością wyczekiwałem kolejnych odcinków. Dlaczego? Bo ma w sobie jakiś awanturniczy urok.
W poniższym tekście staram się unikać spoilerów, a jeśli już jakiś musiał się pojawić, zostanie to wyraźnie oznaczone.
Fabuła "Black Sails" skupia się wokół poszukiwaniu niewyobrażalnego skarbu, znajdującego się w ładowni statku Urca de Lima. Szkopuł polega na tym, że nie ma absolutnie żadnej pewności, że taki okręt w ogóle istnieje, nie wspominając już o rzekomym ładunku, który transportuje. Właściwie każdy poza Flintem, kapitanem pirackiego statku, przekonany jest o tym, że jest to niewarta uwagi mrzonka. Wizja bogactwa jest jednak niezmiernie kusząca i Flintowi udaje się przekonać do podjęcia poszukiwań swoją załogę, oraz zyskać wsparcie Eleanor Guthrie, zarządzającą wyspą New Providence.
To oczywiście ogromny skrót i duże uproszczenie historii. Poza częścią poświęconą przygotowaniom załogi Flinta do wypłynięcia i samej wyprawie, bardzo istotne są jeszcze wątki rozgrywające się na New Procidence. Na tej radosnej, pirackiej wyspie zaczyna dziać się wiele złego dla jej rezydentów, kiedy Brytyjczycy postanawiają powrócić na należące do nich niegdyś tereny. Złota era piractwa zdaje się powoli dobiegać końca i nie brakuje takich, którzy gotowi są wykorzystać słabnącą pozycję Guthrie do osiągnięcia własnych celów.
Wszystkich wątków w "Black Sails" jest naprawdę sporo i co ważne - niemal każdy z nich ma związek z główną osią fabuły i wpływ na przebieg wydarzeń. Bohaterowie co chwilę stają przed trudnymi decyzjami, a ich wybory bardzo często niosą ze sobą konsekwencje dla ogólnej sytuacji i wielu osób. Podoba mi się to tym bardziej, że właściwie żadna z postaci nie wzbudziła mojego większego zainteresowania, w związku z czym jakieś ich prywatne sprawy byłby dla mnie zwyczajnie nudne.
Próbuję wymyślić choć jednego bohatera, który czymś mnie urzekł, oczarował i zainteresował, ale tak ad hoc to chyba zadanie niewykonalne. Dopiero po głębszym zastanowieniu mógłbym wskazać może Anne Bonny, Rackhama i Billy'ego Bonesa. Ta pierwsza ma w sobie jakąś tajemnicę, coś pociągającego. Rackham musi mocno lawirować i kręcić, jest zabawny, ale nie głupkowaty (w przeciwieństwie do Johna Silvera). Billy... jest poczciwy, raczej mało ciekawy, ale fascynująca jest walka jaką toczy sam ze sobą, gdy na jaw wychodzą machlojki i manipulacje Flinta.
Postaci wiodące są strasznie miałkie. Flint może i byłby ciekawy, gdyby nie był kompletnym kretynem. (SPOILERY!) Nie ma żadnego autorytetu wśród załogi, siedzi zamknięty w swojej kajucie i tylko marzy o nieprzebranym bogactwie, a gdy ktoś zachodzi mu za skórę - zabija go bez skrupułów i udaje, że to był wypadek. Rosnące niezadowolenie wśród załogi, pojawienie się pretendenta do zajęcia jego stanowiska, zadarcie ze wszystkim ważnymi ludźmi z jakimi tylko miał okazję się spotkać - co go to obchodzi. (/SPOILERY) Flint to bohater, który głównie snuje się i mamrocze, a gdy na horyzoncie pojawia się jakiś bardziej interesujący wątek z jego historii, od razu jest przez scenarzystów zamiatany pod dywan.
Z kolei Vane i Guthrie dobrali się jak w korcu maku. Oboje pozbawieni się mimiki. Vane, choć z początku jawił mi się jako postać która może ukraść show, aktywizuje się dopiero pod koniec przedostatniego odcinka. Eleanor ma plany, ma ambicje, ma odwagę, ale jakoś nic w niej nie przyciąga i nie budzi sympatii.
I jak pisałem - choć "Black Sails" z wyżej wymienionych powodów daleko do arcydzieła, to całkiem przyjemny serial. Bije od niego przygodą, awanturnictwem i twardymi charakterami. Jest trochę tajemnic, jeden główny, nieszczególnie wyszukany, ale spójny i sensowny wątek - który w dodatku jest naprawdę ekscytujący, szczególnie w dwóch ostatnich odcinkach. Na ekranie dzieje się dużo, ale nietrudno jest się w tym połapać, narracja jest budowana tak, że ani nie widzimy nieustannej gonitwy, ani nie babramy się w smole. Kiedy trzeba - zwalnia, kiedy trzeba - przyspiesza. Bardzo podoba mi się też muzyka, tak piracka, jak tylko mogła być, w dodatku znakomicie współgrająca z obrazem. Skoczne, chwytliwe utwory, których słuchanie to sama radość.
Nagości i scen seksu jest tu zdecydowanie mniej niż w innej produkcji od Starz, Spartakusie, choć nie można powiedzieć, żeby ich brakowało. Jest akurat - bez pięknych kobiet i przystojnych mężczyzn w stroju Adam serial straciłby nieco na estetyce, a przy tym nie jesteśmy szczuci cycem co drugą scenę. Trochę szkoda, że nie ma tu zbyt wielu scen batalistycznych, bo te nieliczne są bardzo przyzwoite.
Po obejrzeniu ostatniego odcinka natychmiast chciałem odpalić kolejny, ale po kilku dniach emocje opadły. Chętnie obejrzę drugi sezon "Black Sails", ale nie czekam na niego z zapartym tchem. Ten serial to nie jest danie główne, ale całkiem przyjemna przekąską, konsumpcją której można umilić sobie czas w oczekiwaniu na kolejne sezony "True Detective" albo "House of Cards".