Mówią, że wycofanie się Disneya z Netfliksa zwiększy piractwo. Ja mówię, że zachęca się do niego od dawna
Dlaczego przestałem piracić? Po części z lenistwa, dzięki wspaniałym usługom VoD. Po części dzięki temu, że w końcu zarabiam na tyle, by nie musieć. Mam jednak cały czas poczucie, że żyjąc legalnie, wyrzucam kupę kasy w błoto. Niezupełnie na same treści.
Nie jestem święty, jeśli chodzi o legalne źródła filmów. Podejrzewam, że nikt z nas nie jest i każdy z tu zgromadzonych miał świadomy kontakt z pirackimi treściami. Absolutnie nie ma tu się czym chwalić. Mam nadzieję, że nie muszę tłumaczyć dlaczego. Na szczęście, w teorii, zaczyna nam brakować powodów do piractwa. Nie muszę wiązać końca z końcem, więc chętnie płacę twórcom filmów za ich dokonania. W końcu też mamy wspaniałe usługi VoD, dzięki którym mogę, za relatywnie niewielkie pieniądze, mieć dostęp do większej liczby fajnych filmów i seriali, niż jesteśmy w stanie skonsumować
Jest jednak jeszcze jedna kwestia. Mam hopla na punkcie jakości obrazu i dźwięku, zawsze miałem, do tego stopnia, że aktualnie znajdujący się w moim domu sprzęt do filmów – OLED-owy telewizor 4K HDR, porządny soundbar i Blu-ray UHD w Xbox One S – to zdecydowanie w moim przypadku życie ponad stan. Niestety, rzadko kiedy jestem w stanie się nacieszyć pełnią możliwości tego zestawu. Właściwie, to prawie wcale.
Streaming nijak ma się do jakości płyt Blu-ray.
To, co osiągnął Netflix i jego konkurencja, jeżeli chodzi o zaawansowanie zoptymalizowanych pod media strumieniowane kodeków, jest ze wszech miar imponujące. Nie mam najszybszego łącza w mieście, a i tak usługa jest w stanie mi zapewnić obraz w 4K i HDR przy bardzo niskim czasie oczekiwania na tak zwane buforowanie. Cudów jednak nie ma, Netflix nie jest w stanie przesłać obrazu takiej jakości bez widocznych artefaktów wywołanych kompresją. By móc się cieszyć obrazem najwyższej jakości i dźwiękiem z pełną dynamiką, skazani jesteśmy na nośnik fizyczny.
No i tu zaczyna się problem. Lubię oglądać filmy z polskim tłumaczeniem, mimo iż oceniam swoją znajomość języka angielskiego na bardzo zaawansowaną. Dzięki napisom mam pewność, że usłyszałem kwestię bezbłędnie i że dane słówko faktycznie ma to znaczenie, które pamiętam. A to oznacza, że o filmach w najwyższej dostępnej jakości z legalnych źródeł… cóż, mogę po prostu zapomnieć.
Weźmy na przykład nowego Mad Maksa, który – wedle wszelkich zasłyszanych przeze opinii – jest perełką jeśli chodzi o odpowiednie stosowanie techniki HDR. W Polsce na płytach Blu-ray znajdziemy tylko wersję 1080p. To może widowiskowa BBC Planeta Ziemia II, również zarejestrowane w 4K i HDR? Cóż, wersja z polskim tłumaczeniem to nawet nie 1080p, a 1080i! Wyliczać możemy w nieskończoność. Filmy UHD z polskimi tłumaczeniami jak najbardziej istnieją, są to jednak nieliczne pozycje, takie jak nowi Szybcy i wściekli, kilka ekranizacji komiksów czy seria filmów o Bournie.
By móc wykorzystać w pełni możliwości sprzętu wysokiej klasy w Polsce, musiałbym wrócić do piracenia. Lub jeszcze większych kombinacji.
Nie robię tego z poczucia przyzwoitości i z lenistwa. Oczywiście, mógłbym kupić anglojęzyczną wersję, zripować ją do pamięci komputera w sposób bezstratny, dorzucić napisy z Napiprojektu czy innego źródła i w ten sposób oglądać. Trwałoby to bardzo długo i nie jestem pewien, czy efekt końcowy byłby tego wart. Dzielnie kupuję więc płyty z obrazem 1080p, choć regularnie w związku z tym tematem trafia mnie szlag.
Dystrybutorzy niechętnie komentują ten stan rzeczy. Albo korzystają z bardzo okrągłych oświadczeń, albo zauważają, że płyty Blu-ray mają kilkunastoprocentowy udział w sprzedaży wszystkich płyt z filmami. Innymi słowy, kupujemy mało płyt, a jeżeli już to płyty DVD. Blu-ray stanowi niewielką część sprzedaży, więc logicznie można domniemywać, że entuzjastów zainteresowanych kupnem płyt Blu-ray UHD jest garstka.
Tylko co mnie – i resztę entuzjastów wysokiej jakości – to obchodzi?
Rozumiem argument, że wprowadzenie filmów UHD w osobnych pudełkach i wprowadzanie ich do dystrybucji jest na polskim rynku prawdopodobnie ekonomicznie nieopłacalne. Ale hej, to przecież produkcje dla entuzjastów. Skoro i tak stajemy na głowie, by mieć jak najlepszy obraz i dźwięk, to nie będziemy mieli problemu z dostępnością wyłącznie przez Internet z jednego, jedynego magazynu w Polsce. Może jakieś zestawy łączone, usprawiedliwiające koszty? Ba, ja bym nawet kupił samą płytę bez jakiegoś wypasionego pudełka.
Nie do mnie jednak należy wymyślanie rozwiązań i nie mi za to płacą dystrybutorzy i właściciele praw autorskich. Czytałem dziś wiele nagłówków związanych z wycofaniem się Disneya z Netfliksa o przekazie, który można skrócić do „tak rodzi się piractwo”. I uśmiecham się kwaśno pod nosem. Bo mnie i ludziom mi podobnym na bycie legalnymi w zasadzie nie daje się szansy.