Nadchodzi czas wielkich pożegnać, a te – jak powszechnie wiadomo – bywają smutne. A pożegnanie BoJacka Horsemana jest dołujące podwójnie.
OCENA
Co to była za podróż! 6 sezonów prawdziwej emocjonalnej jazdy i empatycznego wyścigu, którego metą zdobywa ten, kto pierwszy pęknie – widz czy bohater, bohater czy widz. I trwało to przez kilka lat, chociaż były wzloty i upadki – a dotyczy to nie tylko popękanych bohaterów, a też poziomu całego serialu – to finalnie wyszło na to, że świetna opowieść o tym, jak trudne potrafią być ludzkie losy i jak trudno wyzbyć się psychicznego bagażu przeszłości.
Moje początki z „BoJackiem Horsemanem” nie były łatwe.
Nie byłem przekonany do tych – z braku lepszego słowa – zoologicznych żartów, ale większym problemem było, iż tytułowy bohater nie dość, że był antypatyczny, to początkowo trudno było znaleźć w nim cokolwiek, co zbliżałoby go tak zwanego zwykłego człowieka.
Ze względu na status materialny i status gwiazdy trudno było poczuć, że ów koniogłowy osobnik ma coś wspólnego z naszym, przeciętnym i codziennym światem. Pierwsza seria sprawiała wrażenie, jakby nie mogła znaleźć jeszcze własnego głosu. Powtarzała w koło te same dowcipy i nie była w stanie w przekonująco przedstawić swoich bohaterów.
Później było jednak tylko lepiej.
Bohaterowie rozwijali się na przestrzeni kolejnych serii, czasem trafiali w ślepe zaułki, krążyli w labiryntach, gubili się w tym, czego albo kogo w gruncie rzeczy potrzebują. I pewnie można by tę historię ciągnąć w nieskończoność, rzucając BoJackowi kolejne role, Diane nowe problemy zawodowe, pokazując jak Princess Carolyn za wszelką cenę stara się być dobrą matką. A jednak zdecydowano się tę podróż doprowadzić do końca.
Kiedy już wydaje się, że główny bohater wyszedł na prostą, a tak sugerowano nam w pierwszej części finału, dopada go przeszłość. I jeśli spodziewaliście się, że droga do szczęścia stoi już otworem, to chyba nieuważnie oglądaliście poprzednie sezony. BoJacka czeka rozliczenie się z tym, kim był i chyba to ostatnich odcinkach jest najsmutniejsze. Bo nadzieja na to, że jeśli chcemy się zmienić i postępować dobrze, to ta zmiana wystarczy, aby wieść szczęśliwe życie, okazuje się płonna. Jest w tym wątku wszystko to, za co cenię serial Netfliksa, a więc bezkompromisowy pesymizm, który niestety brzmi znajomo i rymuje się z prawdziwym, a nie tylko z tym ekranowym, życiem.
Lekcja, która płynie z serialu brzmi: ze wszystkich ścieżek, jakimi możemy podążać w życiu, najprawdopodobniej wybierzemy tę najgorszą.
Na szczęście nie wszystko, kończy się w zgodzie z tą brutalną lekcją. Po seansie ostatniego odcinka wyszło na to, że twórcom udało się znaleźć złoty środek pomiędzy gorzkim i słodkim zakończeniem. Elementy komediowe ustępowały poważniejszym tonom, bo komedia w świetle wydarzeń ostatniego odcinka zaczęłaby brzmieć bardzo sztucznie i wymuszenie. Czasem można odnieść wrażenie, że zakończenie serii przebiegło zbyt pospiesznie i zwłaszcza w wątku Princess Carolyn widać, że pewne elementy wyskakują niczym królik z kapelusza. Efektownie kończy się jednak historia Diane i samego BoJacka.
Na osobną uwagę zasługuje również to, iż „BoJack Horseman” bezlitośnie kpi z Hollywood (czy też Hollywoo), gwiazd, mediów i całego nadęcia filmowego świata. Ta gra konwencją nie znika w ostatnich 8 epizodach i tym razem wspina się na wyżyny bezpretensjonalnego i trochę bezczelnego dialogu z widzami.
W zasadzie każdy wątek znalazł satysfakcjonujące zakończenie, chociaż, zwłaszcza patrząc na konstrukcję finałowego odcinka, łatwo zauważyć, iż twórcom bardziej zależało na tym, aby „odhaczyć” wszystkie istotne elementy, a nie na tym, aby zostawić widza z przekonaniem, że mogło być, albo że może być coś dalej. To jednocześnie uczciwe i bardzo brutalne.
Finalnie, i teraz mogę powiedzieć to z absolutną pewnością, moim zdaniem to najlepszy serial z szyldem Netflix Original. I jeśli jeszcze go nie widzieliście, to naprawdę najwyższy czas.