"I am no longer Jason Bourne." - słowa te wbiły się do mojej głowy, po czym zrobiły straszny bałagan i zostały wyplute tuż po dokładnym przeżuciu. Jakkolwiek to brzmi, już po obejrzeniu traileru (swoją drogą - zobaczonego na pokazie The Simpsons) wiedziałem, co chcę zrobić za kilka tygodni. Obejrzeć "Bourne Ultimatum".
Kilka lat temu pewien z filmowców postanowił zabrać się za trylogię świetnego pisarza - Roberta Ludluma. Powstał film ponadprzeciętny, z niesamowitą obsadą. Krył w sobie wiele niewykorzystanego potencjału, ale mimo to spodobał się krytykom - i co najważniejsze - widzom. Główny bohater, Jason Bourne - a w rzeczywistości David Webb - to zwykły człowiek o niezwyczajnych zdolnościach. Został wyszkolony przez rząd USA jako "zabawka" kosztująca miliony dolarów. Stanowił część projektu, którego celem było stworzenie żołnierza idealnego. Niestety dla jego pracodawców, Bourne okazał się człowiekiem nieodpowiednim na swoje stanowisko. Jego największą wadą były jego uczucia.
Przez zawalenie swojej kluczowej misji stracił prawie wszystko. Został sam, a im dalej brnął, z tym gorszymi problemami musiał się borykać. Nieznani ludzie rzucali mu kłody pod nogi i zabili osoby, które kochał - lecz nigdy nie mogli dostać jego, najlepszego agenta.
Fabuła filmu to jedna z największych zalet tego dzieła. Przed wybraniem się na Ultimatum koniecznie należy obejrzeć dwie poprzednie części. Historia tego człowieka jest na tyle skomplikowana, że nawet obejrzenie filmu nie wyjaśni wszystkiego. Trzeba samemu myśleć, doszukiwać się powiązań. W ten sposób bardziej zżywamy się ze światkiem Bourne'a, zapominamy o tym, że oglądamy tylko film.
Już początek zdradza nam, jakie jest dzieło, które właśnie oglądamy. Szybki, dynamiczny pościg moskiewskiej policji za kulejącym głównym bohaterem nie pozwala nam nawet na mrugnięcie. Kamera drży tym bardziej, im bardziej Bourne się męczy. Nie, zdecydowanie nie jesteśmy tylko widzem. Dopiero po dwudziestu minutach filmowcy pozwolili mi odetchnąć. Oczywiście nie zabrakło efektownych pościgów, strzelanin i - obowiązkowo! - długiej walki wręcz, a nasz bohater w końcu wyjaśni tajemnicę stojącą za projektem, który go stworzył. O dziwo, mimo tego, iż prawie cały film składa się z akcji, jest wręcz wypakowany wątkami pobocznymi i retrospekcjami.
Twórcy popisali się podczas tworzenia każdej klatki filmu. Chwilami wkurzać może to, że kamera niemiłosiernie drży, czasem utrudniając zobaczenie tego, co się dzieje. Nie jest to jednak jakimś niewyobrażalnym problemem, gdyż dzięki temu film nabiera realizmu. Kilka dni po wybraniu się do kina obejrzałem poprzednie dwie części i zobaczyłem walki tam - mimo iż były równie dobrze zrobione, brakowało im dynamizmu właśnie przez to, iż nie zawierały tego typu ujęć. Oczywiście i w trzeciej części można doszukać się takich smaczków, jak broń trzymana zgodnie z zasadami CQC. Ba, film jest jeszcze bardziej realistyczny niż poprzednie części razem wzięte! Walka wręcz czy pościgi samochodowe wyglądają o niebo lepiej niż w dowolnym amerykańskim filmie akcji.
Matt Damon tym razem postarał się jeszcze bardziej, tak jak reszta aktorów. Wszystkie postaci wyglądają na zmęczone, co dodatkowo powoduje oświetlenie uwydatniające zmarszczki i inne cechy starzenia się. Bourne ma już dość projektu i zabijania - doskonale to po nim widać. Nie musimy sobie pomagać wyobraźnią, bohaterowie to nie aktorzy - jesteśmy w centrum akcji i widzimy prawdziwych ludzi, nie kukły. Pojawi się także nowa postać, której zadaniem jest dopadnięcie Bourne'a - tym razem będzie to David Strathairn grający Noaha Vosena. Nasz bohater poznaje też nietypowe postaci w każdym kraju, w jakim się pojawi. Znów odwiedzimy połowę Europy, troszkę Afryki, a pod koniec - Nowy Jork.
Idąc na Bourne Ultimatum oczekiwałem godnego następcy poprzednich dwóch filmów. Po prostu porządnego kina akcji, które może nie wgniecie mnie w fotel - ale pozwoli mi spędzić w ciekawy sposób dwie godziny. O dziwo, spotkało mnie coś zupełnie innego. Film bliski ideałowi, w którym każda scena jest dopracowana do granic możliwości, zaś fabuła powoduje opad szczęki. Dzieło to wstrząsnęło mną na tyle, że w sali siedziałem tak długo, aż skończyły się napisy. Ultimatum to zdecydowanie jeden z najlepszych filmów tego roku.