To pytanie będzie sobie zadawać cała masa kinomanów nad Wisłą do nocy rozstrzygnięcia, czyli tej z 9 na 10 lutego 2020. Wtedy bowiem zostaną rozdane tegoroczne Oscary. W kategorii „Najlepszy film międzynarodowy” o statuetkę walczy polskie „Boże Ciało”. Konkurencja jest jednak bardzo mocna!
Polskie kino powoli budzi się ze świeżym spojrzeniem na świat wokół siebie. Jest też coraz wyraźniej zauważane na świecie. Dowodem na to niech będzie już druga z rzędu (rok po roku) nominacja dla polskiego filmu do Oscara w kategorii od tego roku funkcjonującej jako „Najlepszy film międzynarodowy”. Po „Zimnej wojnie” w reżyserii Pawła Pawlikowskiego tym razem oczy miłośników X muzy w Polsce skierowane są na „Boże Ciało” w reżyserii Jana Komasy.
Przyznam, że jestem mile zaskoczony tym, że dzieło Komasy znalazło się pośród nominowanych do Oscara filmów w tym roku.
Nie żebym uważał, że „Boże Ciało” jest złym filmem, bo nie jest, czy nie zasługuje na nominację, ale po prostu dlatego, że mierzyło się z silnymi kandydatami, których ostatecznie i nieoczekiwanie pokonało. Wystarczy wspomnieć o takich festiwalowych rewelacjach, które zbierały masę pochwał od światowych dziennikarzy i widzów, jak „Portret kobiety w ogniu” czy „Monos” (który wchodzi zaraz do polskich kin).
Wydawać się wręcz może, że w przypadku „Bożego Ciała” zdecydowały nie kampanie marketingowe, a po prostu fakt, że ten film trafił do osób z Amerykańskiej Akademii Filmowej. To w gruncie rzeczy głębokie, ale jednocześnie klarowne kino, poruszające ważne, nie zawsze namacalne tematy dotykające natury wiary w sposób lekkostrawny i z łatwością przyswajalny zarówno dla wyrobionego widza, jak i odbiorcy masowego. Stąd też zresztą świetne recenzje w polskiej i zagranicznej prasie, ale też i sukces komercyjny w rodzimym box office, gdzie do kina na „Boże Ciało” wybrało się 1,3 mln widzów. To poziom, który przeważnie osiągają komedie romantyczne bądź produkcyjniaki Patryka Vegi.
Ale, stoimy teraz przed prawdziwą zagwozdką – czy „Boże Ciało” zdoła skraść serca Amerykańskiej Akademii Filmowej na tyle, by stwierdzić, że film Jana Komasy ma realne szanse na Oscara?
Jeśli mam być szczery, to większe szanse dawałem roku temu „Zimnej wojnie”, niż obecnie „Bożemu Ciału”. Inne nominowane filmy w tym roku to zresztą również mocni kandydaci. Przede wszystkim niemal pewnym faworytem jest „Parasite”, który zdecydowaną większość widzów i krytyków powalił na kolana.
Do tego stał się prawdziwym fenomenem, także popkulturowym oraz kasowym, do tej pory zarobił kapitalne 163 mln dol. z czego ponad 33 mln dol. w samej Ameryce, co jest jednym z lepszych wyników dla filmu zagranicznego w USA w ostatnich latach.
Reżyser „Parasite”, Bong Joon-ho, gościł m.in. w talk-show i Jimmiego Fallona, a nie pamiętam kiedy ostatnio reżyser tworzący poza USA wystąpił w programie o takiej renomie za Oceanem.
O tym, jak silną pozycję ma „Parasite”, niech świadczy fakt, że film Bong Joon-ho nominowany jest nie tylko w jednej, „zagranicznej” kategorii, ale też 5 innych, w tym m.in. za „Najlepszy film” czy „Najlepszego reżysera”. Już abstrahując od tego, że reguły przyznawania nominacji i nagród przez Akademię są dla mnie w takich przypadkach niejasne (czemu dany film może być nominowany jako „zagraniczny” i „najlepszy (w domyśle amerykański) film”?), to jest to dowód na wysoką pozycję, jaką zajmuje „Parasite” w percepcji kapituły oscarowej.
A reszta konkurentów do Oscara w kategorii "Najlepszy film międzynarodowy" też słabo się nie prezentuje.
Mamy przecież w wyścigu i w pewnym sensie podsumowujący i pożegnalny film mistrza Pedro Almodovara, w którego Hollywood jest wpatrzone od lat (mowa tu o „Ból i blask”), jak i również francuską petardę (a przynajmniej racę), czyli „Nędzników”, którzy uderzają w podobne tematycznie nuty co choćby „Joker” i „Parasite” idealnie wpasowując się w atmosferę niepokojów społecznych, walk klasowych, wykluczenia itp. Przy tym wszystkim „Nędznicy” to film świetnie zrealizowany. Choć mimo wszystko zdziwiłbym się, gdyby Akademia go nagrodziła – to pełnometrażowy debiut fabularny, a Oscary przeważnie wędrują w ręce doświadczonych filmowców (bez względu na to, czy to dobrze, czy źle).
Niespodziankę może zafundować niezwykle chwalony na całym świecie film „Kraina miodu”, ale jest to też o tyle nietypowa sytuacja, gdyż jest on dokumentem, wprawdzie opowiedzianym jak klasyczna fabuła, ale tak czy tak, jego nominacje w kategorii dokumentalnej i fabularnej to wydarzenie, które nieczęsto ma miejsce.
Powyższe argumenty pozwalają przypuszczać, że główna walka może rozegrać się pomiędzy „Parasite” a „Bólem i blaskiem”. Niewykluczone, że czarnym koniem okaże się przy tym wszystkim właśnie „Boże Ciało”.
Wszystko zależy trochę od tego, jak rozłożą się głosy na „Parasite” w „głównych” kategoriach. Jeśli Akademia przyzna mu statuetkę np. za film bądź reżyserię, to wtedy szansę „Bożego Ciała” na Oscara rosną. Jeśli skończy się na nominacjach dla „Parasite” w głównych kategoriach, to wtedy prawdopodobieństwo maleje. Oczywiście nie można wykluczyć drobnej sensacji, czyli scenariusza, w którym np. „Parasite” ostatecznie nie dostanie żadnej nagrody, a „Najlepszym filmem międzynarodowym” zostanie uznane „Boże Ciało”. Sądzę, że szanse na taki obrót sprawy są nieduże, ale niekoniecznie niemożliwe.
Na tym etapie i tak zostaje nam zabawa w przypuszczenia, a wszystko stanie się jasne w poniedziałkowy poranek, 10 lutego. W każdym razie, nie zaszkodzi trzymać kciuków za ekipę „Bożego Ciała”. Niech wygra najlepszy.