REKLAMA

Odkupuje winy czy jest po prostu sobą? Brigitte Bardot - to ja

Napoleonka, sławojka, bardotka. Co łączy te trzy słowa? Otóż ich nazwy pochodzą od osób, które daną rzecz lansowały. Nie jestem pewien, czy Napoleon uwielbiał kremowe ciastko, ale Sławoj Składkowski z pewnością propagował w przedwojennej Polsce nowy sposób na defekację - w pięknym, murowanym ustępie, nie za stodołą. A bardotka? Zapytaj babci: jeśli nosiła bardotkę, to musisz wiedzieć, że twoja babunia chciała być boginią seksu!

Odkupuje winy czy jest po prostu sobą? Brigitte Bardot – to ja
REKLAMA

REKLAMA

A poza tym ma cudowne uda, zawieszone bardzo wysoko. Można powiedzieć, skrzydła. Nie licząc szczupłych bioder i autentycznej talii, zresztą cieniutkiej. Bardot ma szlachetność tancerki, pozostając przy tym sexy. W istocie co to znaczy sexy? Przyciąganie spojrzeń na strefy genitalne. Bardot robi to niewinnie.

Pojawienie się Brigitte Bardot w prasie i na ekranach kin wywołało rewolucję. (Dlaczego? Wystarczy obejrzeć krótki klip powyżej - czegoś takiego wcześniej w kinie nie było.) Nikt wcześniej nie miał w sobie takiego koncentratu seksualności, a tym bardziej się z tym nie afiszował. B.B., jak zwykło się skracać jej godność, najpierw rozebrała Francuski (i Francuzów), a potem zabrała się za resztę świata. Skandalom nie było końca. Gdy jej nimfie ciało wciąż prężyło się w świetle jupiterów, ta zrobiła nagły zwrot i skierowała całą swoją uwagę na problemy cierpiących zwierząt - co robi zresztą po dziś dzień.

O Brigitte Bardot wiele powiedziano, jednak większość opinii które do mnie docierały zazwyczaj dotyczyły wizualnych aspektów francuskiej modelki. Gdy wydano "Brigitte Bardot - to ja!", z chęcią sięgnąłem po lekturę, by spróbować ogarnąć jej (przyznajmy: gasnący) fenomen. Cóż... Autorka, Marie-Dominique Lelièvre, jest psychofanką Bardot i niespecjalnie się z tym ukrywa. Niestety, piętno fascynacji ciąży na książce do ostatniej strony. Nie można bynajmniej odmówić jej rzetelności w przekazywaniu faktów, ale ich wydźwięk balansuje na krawędzi prywaty, nawet w przypadku trudnych relacji z synem.

Brigitte
REKLAMA

Pomimo zgrzytów "Brigitte Bardot - to ja!" dobrze wyczerpuje temat życiorysu modelki i w sumie dobrze, że bardziej przypomina zbiór reportaży niż typowe opracowanie. Sporo miejsca poświęcono budowaniu wizerunku i początkom w szołbizie. Podziwiam Lelièvre za to, że świetnie uargumentowała to, co pisze - doprawdy, takiej ilości przypisów dawno nie widziałem!

E-book do łyknięcia w weekend, zwłaszcza po obejrzanym wcześniej filmie z Brigitte w roli głównej. Gdyby nie jej magnetyzm bijący z ekranu doprawdy nie widziałbym powodu, by sięgnąć po tę książkę.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA