Cannes to najbardziej prestiżowy festiwal filmowy na świecie, a przynajmniej się za taki uważa. Netflix to najlepsza platforma streamingowa na świecie, a przynajmniej się za taką uważa. Konflikt między tymi podmiotami o sprzecznych interesach był do pewnego stopnia nieunikniony. A tracimy na tym my wszyscy.
Kiedy pod koniec marca dyrektor festiwalu w Cannes, Thierry Fremaux, ogłosił, że filmy Netfliksa nie będą mogły ubiegać się o Złotą Palmę, była to tylko kolejna odsłona toczącej się od jakiegoś czasu wojny podjazdowej między starym a nowym. Cannes wytoczyło ciężkie działa, wprowadzając zasadę, że wszystkie brane pod uwagę filmy muszą być wyświetlane we francuskich kinach. Świat filmowców ma wiele do zarzucenia Netfliksowi. Wbrew pozorom glamour i liberalizmu, decydenci tak w Hollywood, jak i Cannes to głównie starsi, konserwatywnie nastawieni do zmian mężczyźni (młodsi aktorzy patrzą na sprawy inaczej). Dla Spielberga czy Almodovara filmy muszą być wyświetlane w kinie. Innej możliwości nie ma. Oglądasz serial lub pełny metraż na smartfonie? Przepadnij!
To nie tylko kwestia przyzwyczajenia, ale też prestiżu. Bo jak brzmi dla filmowca starej daty zdanie: „Premiera mojego najnowszego filmu właśnie odbyła się na ekranie laptopa w brudnym pokoju jakiegoś amerykańskiego dzieciaka”, jeśli nie jak zamach na jego dzieło?
Sam Netflix myśli do pewnego stopnia podobnie. Jego obecność w Cannes miała przecież podnieść właśnie prestiż platformy. Prezentacja danego filmu podczas festiwalu nie wpłynie przecież wyraźnie na liczbę wyświetleń na Netfliksie, co otwarcie przyznał jego szef działu contentu, Ted Sarandos w wywiadzie dla Variety. Chodzi z jednej strony o możliwość pochwalenia się przed akcjonariuszami, z drugiej o danie twórcom swoich filmów okazji do wyjścia na czerwony dywan.
Sarandos potwierdził też, że Netfliksa nie zobaczymy na najbliższym festiwalu w Cannes.
Jakie są jego argumenty? Na pierwszy rzut oka bardzo logiczne. Szef platformy VoD podkreśla, że zasada została stworzona specjalnie, by zaatakować Netfliksa. Nie pozwala to jego filmom uczciwie konkurować z innymi dziełami i jest działaniem na szkodę dziesiątej muzy. To prawda, że Netflix nie miał w rzeczywistości szans dostosować się do wymogów postawionych przez Cannes. Francuskie prawo stwierdza, że film przeznaczony do dystrybucji kinowej przez kolejne trzy lata nie może być wyświetlany przez platformy VoD. Netflix musiałby pogwałcić swoją naczelną zasadę jednoczesnej premiery na całym świecie, co było nie do przyjęcia.
Sarandos zaznaczył również, że nie wyślą swoich filmów, by mogły zostać wyświetlone poza konkursem, gdyż nie ma to według niego sensu. Co nie oznacza, że pracowników Netfliksa nie będzie na Cannes – za kulisami odbywać się będzie walka o prawa do dystrybucji wyświetlanych tam filmów, a tego amerykański serwis nie może odpuścić.
I tu dochodzimy do miejsca, w którym rozpadają się piękne historie obu stron. Filmowcy podkreślający piękno kinowej produkcji specjalnie zapominają o całej masie produkcji Direct-to-video i filmów telewizyjnych, które przecież nigdy nie otrzymują szansy na wyświetlanie w kinach. A przecież to właśnie je w dużej mierze zastąpiły serwisy VoD.
Netflix też ma jednak sporo za uszami. Jego właścicielom wydaje się, że wszystko już wolno. Sarandos w rozmowie z Variety przyjmuje postawę naburmuszonego dzieciaka, któremu mama powiedziała, że nie może kupić kolejnej paczki żelek w sklepie. Ciągle chwali się liczbą prawie stu filmów wyświetlonych w zeszłym roku przez Netfliksa, jakby miało to być jedynym wyznacznikiem sukcesu. Stwierdza też, że dwa zeszłoroczne filmy platformy, które pojawiły się na festiwalu, to były największe premiery na świecie. Trudno to nazwać inaczej niż wyrazem pychy.
Prawda jest taka, że wiele z ostatnich filmów Netfliksa to były produkcje słabej jakości.
Hollywoodzkie wytwórnie sprzedały je Netfliksowi by uniknąć finansowej klapy w kinowej dystrybucji. Gdyby obie strony sporu zamiast prężyć muskuły, siadły do stołu i zaczęły negocjować, wszyscy na tym byśmy skorzystali. Kierownictwo Cannes powinno zrozumieć, że czasy się zmieniają i formy dystrybucji też nie będą wiecznie takie same. Zamiast stawać okoniem przed zmianą, mogliby zastanowić się choćby nad nową kategorią stworzoną specjalnie dla platform VoD. Z kolei Netflix ma narzędzia, by poświęcić natychmiastową premierę np. dwóch ze swoich prawie stu filmów. Zbudowałby na tym dalszy prestiż, a same produkcje byłyby lepszej jakości. Cóż, pomarzyć dobra rzecz.