REKLAMA

Chandler Bing Wspaniały

Wiele ikon ma dzisiejszy świat seriali komediowych, ale nawet jaśniejące gwiazdy Barneya Stinsona, Charliego Runkle'a, Sheldona Coopera czy Maurice'a Mossa są niczym, gdy na scenę wchodzi Chandler Bing Superstar. 

Chandler Bing Wspaniały
REKLAMA
REKLAMA

Każdego z Przyjaciół kocham z osobna, wykreowali najwspanialszy i niedościgniony jak dotąd wzór sitcomu. Nie było tak jak w przypadku serialu "Jak poznałem waszą matkę?", gdzie przez kilka sezonów cała obsada musiała grać na Barneya Stinsona. Mimo zdecydowanie większej konkurencji na planie i mniej sprzyjających warunków, Chandler Bing dla wielu telewidzów przeszedł do historii jako ten najzabawniejszy.

Istnieje kilka modeli postaci komediowych, eksplorowanych na rozmaite sposoby. Zawsze trafi się jakiś dziwoląg, informatyk, pechowiec ślizgający się na skórce od banana, miłośnik używek czy nawet superbohater o niezliczonej rzeszy pomysłów. Chandler nosił znamiona nieudacznika, ale nie dawał widzowi nawet szansy, na śmianie się z jego życiowych niepowodzeń. Wszystko dlatego, że jego głównym narzędziem był sarkazm, autoironia, a więc i celne podsumowanie również własnych porażek.

Podobno sarkazm jest jednym z inteligentniejszym rodzajów poczucia humoru, Chandler był postacią o niewątpliwie sporej inteligencji.

Zarówno on, jak i jego przyjaciele, zdawali sobie sprawę z nieokiełznanej potrzeby złośliwego komentowania rzeczywistości przez naszego bohatera. On sam zmagał się z tym zresztą wielokrotnie, nie mogąc powstrzymać się od żartu i próbując nauczyć kiedy trzeba trzymać język za zębami.

Jak to z sarkastycznymi ludźmi bywa, a wyczytałem to w poradniku psychologii dołączanym ostatnio w odcinkach do Tele Tygodnia, za ostrym językiem kryją się często zupełnie inne postaci, niż te, na które same się kreują. Tak było w tym wypadku. Chandler miał w gruncie rzeczy spore problemy ze swoim dzieciństwem i relacjami międzyludzkimi - oczywiście podane w zdrowym, komediowym stylu.

Na pamiątkę dnia, w którym rodzice poinformowali go o rozwodzie, przestał obchodzić Święto Dziękczynienia (a raczej celebrował je na swój sposób). Takich wielowątkowych motywów bohater naszego wpisu miał zresztą wiele i scenarzyści umiejętnie powtarzali je przez 10 lat. Miało to zresztą masę uroku i kiedy spojrzymy na "natręctwa" ikon dzisiejszych sitcomów, do znudzenia powtarzane w każdym odcinku, po raz kolejny rośnie szacunek do wysłużonych Przyjaciół.

Matthew Perry naprawdę był Chandlerem Bingiem, aktor dał tej postaci część siebie.

Z całej wielkiej szóstki, a przecież znajdowali się w tym gronie nawet producenci serialu, tylko Perry miał prawo rozmawiać ze scenarzystami. A nawet wpływać na ich decyzje - tak wielką rolę w kreowaniu Chandlera odegrał aktor, który dostał zresztą ostatnio własny "Go On" (czytaj: "Depresja Chandlera").

Nie jestem wielkim fanem sitcomów, mam bardzo wybredne poczucie humoru i większość z nich, jeśli już oglądam, to oglądam bardziej dla odmóżdżenia niż realnej rozrywki. Miły wyjątek w tym gronie stanowili Przyjaciele, w dużej mierze za sprawą znakomitego Chandlera. I to nawet w wersji z lektorem, a przecież dobrze wszyscy wiemy, że lektor potrafi zepsuć całe efekt.

I właśnie ta ostatnia wersja cały czas transmitowana jest - w paczkach po kilka odcinków - na łamach TVN Siedem. Polecam gorąco, bo ten show (i Chandler) się chyba po prostu nie jest w stanie znudzić.

REKLAMA

AKTUALIZACJA:

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA