Kiedy oglądam takie filmy jak „Charlie” przypomina mi się, za co tak bardzo kocham kino.

„Charlie” (w oryginale „The Perks of Being a Wallflower”) to ubiegłoroczna produkcja, która przeszła w naszym kraju bez większego echa. Wielka szkoda, bo mamy do czynienia z filmem o ogromnej dawce emocji i opowiadającym piękną historię. Dawno nie widziałem tak poruszającego i szczerego kina.
Tytułowy bohater to nastolatek, który rozpoczyna naukę w liceum. Jest raczej zamknięty w sobie, na dodatek po stracie bliskiej osoby dokuczają mu problemy zdrowotne. Zdaje sobie sprawę, że nie będzie mu łatwo o znalezienie w nowej szkole przyjaciela. Wykazuje jednak odrobinę inicjatywy, dzięki czemu poznaje Patricka (Ezra Miller z „Porozmawiajmy o Kevinie”), będącego zabawnym uczniem ostatniego roku, i jego znajomych. Charlie okazuje się nad wiek dojrzały i inteligentny, dlatego szybko odnajduje się w nowym gronie i zyskuje prawdziwych przyjaciół.
Autorem filmu jest Stephen Chbosky – amerykański pisarz (zekranizował tu swoją książkę), scenarzysta i reżyser. Akcja dzieje się pod koniec lat 80. i autor subtelnie, niekoniecznie przywiązując wagę do scenografii, oddał ich klimat. Poza tym sama fabuła, inspirowana życiem Chbosky’ego, przesiąka szczerością i prawdą. Łatwo rozpoznać, kiedy twórca przekazuje nam w filmie cząstkę samego siebie – wtedy nie uczestniczymy w kolejnym zwykłym seansie, tylko czymś znacznie większym, czymś co może nas autentycznie poruszyć i na zawsze pozostać w naszej pamięci.

Nie udałoby się uzyskać wspomnianej szczerości bez imponujących kreacji. Charliego, świetnie oddając stopniowe dorastanie bohatera, dojrzale zagrał Leogan Lerman („Gamer”). Do tego zobaczymy wspomnianego Ezra Millera. Znany z uderzającej roli w „Musimy porozmawiać o Kevinie” aktor tym razem gra jajcarza, co wychodzi mu znakomicie. Naprawdę jestem pod wrażeniem umiejętności tego 20-letniego artysty. W „Charliem” występuje także Emma Watson, która, poprzez swą dojrzałość aktorską, efektownie odkleja się od łatki Hermiony z „Harry’ego Pottera”.
W każdej dziedzinie sztuki najważniejsza jest szczerość – inaczej powieść nie stanie się wybitna, obraz nie poruszy odbiorcy, a film nie zostanie wyjątkowym dziełem. Chbosky ma jednak siłę dzielenia się z innymi prawdziwymi, ogromnie osobistymi emocjami, tworząc jeden z najpiękniejszych filmów, jakie widziałem. Dotyka on jak mało który i pokazuje magię tkwiącą w kinie, za którą warto je kochać.