Gdy słyszę hasło "polska komedia", od razu na myśl przychodzą mi dwa gatunki. Po pierwsze - klasyka, która opowiada głównie o absurdzie PRL-u - tu za przykład może posłużyć chociażby "Miś" czy "Nie lubię poniedziałku". Drugi typ to nowa fala, która powala dialogami obfitymi w przekleństwa i pokręconymi zwrotami akcji. Mój absolutny faworyt z tej grupy to właśnie "Chłopaki nie płaczą" Olafa Lubaszenki - chyba jedyny film, z którego wszelkie teksty znam niemalże perfekcyjnie.
Drogie dzieci, nadeszła pora gdy sympatyczne jeże... moment, wróć, to nie ta bajka. Jeszcze raz - dawno, dawno temu, choć w sumie to nie tak bardzo (bo w w roku 2000), w odległej krainie, która niektórym jest w sumie tak jakby bliska (bo to Warszawa) mieszkał sobie Kuba Brenner. Chłopak jakich wielu, z pasją i możliwościami. Student Akademii Muzycznej i bardzo obiecujący skrzypek - pewnego razu spotyka go jednak fala nieszczęść. Rzuca go dziewczyna, która swoją drogą jest tępą blond - idiotką. Dodatkowo chłopak zasypia na ważny egzamin i nie jest dopuszczony do życiowej szansy - konkursu we Francji. Jakby i tego było mało - żeby pomóc nieśmiałemu koledze, Oskarowi, zgadza się towarzyszyć mu, gdy zaprasza dwie dziewczyny z agencji towarzyskiej. Potem okazuje się, że panowie nie za bardzo mają czym zapłacić i alfons Czesiek zabiera im bezcenny eksponat. W poczuciu winy nasz Kubuś będzie musiał rzeczoną figurkę odzyskać. Wtedy to wplątuje się w niezłą mafijną aferę.
Wszystko jest opowiedziane w bardzo luźny sposób. Konstrukcja filmu jest lekka, łatwa i przyjemna. Można mieć wrażenie, że każda scena to osobny skecz - non stop trafiają się jakieś przekomiczne sytuacje czy perfekcyjnie dobrane wymiany zdań, które z miejsca powalają. Z jednej strony mamy poważnych panów w garniturach - Fred i Grucha przyjechali z wybrzeża do stolicy "ubić interes", a w rzeczywistości zrobić przekręt kosztem pewnego "szefa" z Warszawy. Jest to świetny duet - "mózg" grany przez Cezarego Pazurę non stop wygłasza cięte komentarze w stosunku do nieco mniej rozgarniętego kolegi, w którego wcielił się wręcz idealny do tej roli Mirosław Zbrojewicz. W ogóle, mam wrażenie, że wszyscy aktorzy są niemalże stworzeni do tego, żeby zaistnieć na ekranie właśnie jako swoje wcielenia z "Chłopaków nie płaczą". A już mistrzostwo to Laska - wiecznie zajarany kumpel Kuby i Oskara. Wcielający się w niego Tomasz Bajer stworzył postać - legendę. Motta życiowe w stylu "trzeba się wyluzować" i ambicje na przyszłość jak np. "jarać blanty" są co najmniej zabawne. Właściwie warte wymienienia są wszystkie napotykane indywidua, ale powiem jeszcze tylko o Bolcu. Michał Milowicz występuje jako syn wspomnianego już szefa. Musi być twardym gangsterem, chociaż wcale tego nie chce ("Nie jesteś mordercą(...) - Ale będę! - Dlaczego? - Tata mnie prosił!"). Przy okazji ogląda filmy o murzynach, żałuje, że nie urodził się czarny i dla szpanu robi sobie zmywalne tatuaże, prawie jak z gum do żucia :) No i proste pytanie - jak przy tak komicznych postaciach cały film ma nie być niesamowicie śmieszną komedią, którą można oglądać raz za razem?
Nie wiem, czy stałem się prostakiem ze spaczonym gustem i kiepskim poczuciem humoru, ale śmieszą mnie przekleństwa. Zarówno w tym filmie jak i w późniejszych dziełach tego reżysera o podobnej tematyce, "Poranku Kojota" i "E=mc2" są one wstawione bezbłędnie. "Kula trafiła w tytanową płytkę, którą miał wstawioną w miejsce płata czołowego. - A co on jest, ku*wa, Robocop?". Jakoś to do mnie trafia. Żeby nie było - podobają mi się też niezmiernie dialogi z, chociażby, "Misia", gdzie "bluzgów" to raczej nie uświadczymy. Niemniej - tu są potrzebne i znakomicie spełniają swoją rolę.
Warto też wspomnieć o smaczkach i różnych nawiązaniach. Portrety na ścianach w Akademii Muzycznej przedstawiają m.in. ojca Kuby Brennera (którego to Kubę gra Maciej Stuhr), a zaraz obok wisi fotografia Jerzego Stuhra. Poza tym, słyszymy takie teksty odnoszące się do rzeczywistości jak "Jestem znajomym Piaska. - A Pan? - A ja mam paszport Polsatu" czy "Nawet we Wronkach mnie tak wcześnie nie budzili". To tylko dodaje uroku.
Nie ma co tu się rozwodzić nad problematyką moralną obrazu, bo... taka nie istnieje. Gdy tylko przez chwilę Oskar chce wypowiedzieć jakąś poważną kwestię i wyrazić swoje zdanie o ważnej rzeczy, jaką jest odpowiedzialność, to jego dziewczyna od razu przerywa mu, zmuszając przy tym widza do kolejnego uśmiechu.
"Chłopaki nie płaczą" praktycznie można opisać dwoma słowami - rewelacyjna komedia. I nie wydaje mi się, żeby coś więcej było koniecznego do dodania. Kto nie obejrzał - niech żałuje po drodze do wypożyczalni DVD. A ten kto już widział sto razy - niech zobaczy sto pierwszy!