Ostatnio dość często spotykam się z ekranizacjami książek, w których bohaterami są nastoletni chłopcy stający się nagle wielkimi wojownikami. Coraz więcej pałęta się tej gówniarzerii i stara się za wszelką cenę uratować świat, a przy okazji podbudować swoją wartość w społeczeństwie. Część z tych filmów jest całkiem udana, inne - to kompletna klapa. "Ciemność rusza do boju" zalicza się raczej do tej grupy, która wysysa z nas półtorej godziny czasu i nie daje kompletnie nic w zamian.
Wspomniałem o wcześniejszych produkcjach, które bazują na podobnych dziełach. Najbardziej znany jest chyba Harry Potter - uwielbiany zwłaszcza wśród nastolatków. Trzeba przyznać, to działa na młodego czytelnika, kiedy bohater jest w jego wieku i można się z nim utożsamiać, przy okazji mając cień nadziei, że kiedyś do naszych drzwi też zapuka stary mag i powie, że mamy czarodziejskie zdolności. Seria ta odniosła wielki sukces, za ciosem poszedł Christopher Paolini ze swoim Eragonem. Książka była już bardziej pisana w sposób bajkowy, wszystko przedstawiono ładnie i prosto. Ekranizacja zbyt wielkiej furory nie zrobiła. Trzecia, najlepsza chyba seria o której wspomnę, to rosyjskie produkcje "Straż Nocna" i "Straż Dzienna" - obie na motywach powieści o tych samych tytułach. Tu juz byłem zachwycony, dobry film przygodowy, walka Ciemności ze Światłem... jest na co popatrzeć.
Najnowsze "dzieło" pana Davida Cunnighama to już niestety nie ta liga, odpada nawet z pojedynku z cienkim "Eragonem", zdecydowanie najsłabszym z wymienionych przed chwilą. Scenariusz również oparty jest na książce, ale pozbawiono go przy okazji większości zalet oryginału. Will Stanton mieszka z rodzicami, którzy najwidoczniej coś przed nim ukrywają oraz z dokuczliwym rodzeństwem. Piątka braci (w tym bliźniacy, podobnie nastawieni do ludzi jak ci w H. Potterze) skutecznie utrudnia mu życie kpiąc z niego na każdym kroku, dziewczyna, którą spotkał w szkole, w ogóle go nie zauważa, a jedyną pozytywną postacią jest jego młodsza siostra, Gwen. Wraz z nadejściem czternastych urodzin, chłopak zyskuje nowe moce. Okazuje się, że jest Poszukiwaczem Znaków, siódmym synem siódmego syna i ma pięć dni aby odnaleźć sześć tajemniczych artefaktów. Za wszystkim stoi zażarty konflikt Światła i Mroku - prawie jak w "Straży Nocnej", tylko tu co się da mamy maksymalnie uproszczone i naiwne. Jego sprzymierzeńcami stała się Starszyzna - grupka zwykłych osób, które znał z sąsiedztwa i nie miał pojęcia jak wiele ich łączy. Głównym wrogiem jest zaś potężny Jeździec, którego mocy Will przeciwstawić się będzie mógł dopiero, gdy znajdzie rozrzucone po okolicy (śmiech na sali, Indiana Jones za skarbami musiał jeździć po całym świecie) przedmioty obdarzone mocą. Co więcej, gdy natknie się na ślad takiego, cofa się w czasie żeby dostać go, zanim jeszcze został ukryty.
Film jest przerażająco przewidywalny. Od razu domyśliłem się kim jest "tajemnicza" zakapturzona postać, no i wynik końcowego pojedynku chyba też jest dość jasny. Całość sprawia wrażenie pomieszania kina familijnego z wymienionymi wcześniej dziełami przygodowymi. Pomimo ratowania świata, chłopak musi poradzić sobie z rodziną, która wyraźnie go lekceważy oraz z własnymi słabościami. Dobra bajka z morałem dla dzieci. Na plus mogę zaliczyć kilkuminutową scenę, w której Will przenosi się wstecz o kilka stuleci, bo leci wtedy ładna celtycka muzyczka. W sumie cała historia jest dość wciągająca, pomimo tego, że z góry wiedziałem jak się skończy, to miałem jakąś wewnętrzną ochotę obejrzeć film do końca. Nie da się jednak zawrzeć naprawdę dobrej historii w półtoragodzinnym seansie - więc znacznie wszystko ukrócono i spłycono, przez co całość jest naprawdę banalna i niewarta uwagi.
Jest tak dużo udanych filmów, że naprawdę wydawanie czasu i pieniędzy na "Ciemność rusza do boju" to przejaw marnotrawstwa. Chociaż, jeśli ktoś ma wybujałą fantazję, a nie ma jeszcze czternastu lat, to może odpalić sobie tę produkcję i pomarzyć, że on też kiedyś będzie ratować świat od zagłady. Ja osobiście odradzam.