Fascynacji kinem artystycznym Allen nie ukrywa. Otwarcie mówi o swoim uwielbieniu do śp. Ingmara Bergmana składając mu hołd w takich produkcjach jak Wrzesień, Wnętrza czy Seks nocy letniej. Bezpośrednio czerpie też inspirację wprost od Felliniego w Alicji z Mią Farrow. To jednak nie koniec. Cienie we mgle, wydane w 1992 roku, to dowód na to, że reżyser zachwyca się ekspresjonistycznym kinem niemieckim.
Kleinman (Woody Allen) to nieudolny funkcjonariusz straży obywatelskiej, która ma za zadanie odszukać grasującego po ulicach mordercę. Dusi on swoje ofiary struną fortepianową, a zwłoki pozostawia leżące na ulicy. Jego cechą charakterystyczną jest nocny atak w gęstej mgle tak, aby nikt nie zauważył jego twarzy. Nagle, główny bohater traci z oczu swoją drużynę. Błądząc samotnie po mieście stara się ją znaleźć i dowiedzieć się jaka jest jego rola w tajemniczym planie. Po drodze spotyka jednak Irmy (Mia Farrow), połykaczkę mieczy z cyrku stacjonującego na obrzeżach miasta. Razem będą musieli przetrwać noc i złapać niebezpiecznego złoczyńcę.
Fabuła wskazuje na to, że to może być zwykły kryminał. Ale przecież to Allen! Ten od Tajemnicy morderstwa na Manhattanie, Zbrodni i wykroczeń i Klątwy skorpiona. Nic w tym filmie nie jest zwykłe. Kleinman to więc typowy allenowski bohater - neurotyczny, tchórzliwy i nieudolny okularnik próbujący ocalić swoją własną skórę. Błąkając się po mieście spotyka paru przechodniów i swoich kompanów z drużyny, wchodząc z nimi w rozmowy, głównie dotyczące niezidentyfikowanego mordercy.
Obraz jest w pewnym sensie zapisem pojedynczych gagów, a nawet krótkich humorystycznych nowelek zlepionych ze sobą w jedną konkretną całość. Poukładane chronologicznie, są zapisem jednej nocy, w których Kleinman spotyka swoją niedoszłą żonę, aktualną dziewczynę oraz właścicielkę mieszkania, które od niej wynajmuje. Udowadnia, że ma dość kontrowersyjne relacje ze swoimi kochankami, a każda z nich traktuje go jak "popierdółkę". Jedyne normalne rozmowy o iście filozoficznym rozmachu prowadzi z opanowanym patologiem podającym mu wyniki autopsji ofiar mordercy. Dlatego życie, śmierć, religia i egzystencjalizm to główne tematy ich rozmów - czyli to w czym Woody się specjalizuje.
Wszystko oblane jest w nietypowej formie. Jak wcześniej wspomniałem, Allen wykorzystuję stylistykę ekspresjonistycznego kina niemieckiego, naśladując tym samym takie kultowe produkcje jak M./i], [i]Gabinet doktora Caligari czy nawet Metropolis. Reżyser uporczywie spoglądał na dzieła Langa, Pabsta oraz Murnaua i badał ich technikę, która na stałe zapisała się na kartach historii XX-wiecznego kina. I wyszło mu to bardzo dobrze. Niesamowita rola światłocieni w tym czarno-białym filmie umiejętnie potęguje napięcie czyniąc tę produkcję wyśmienitą kopią niezapomnianych do dziś dzieł.
Ten eksperyment nie wyszedł mu jednak dobrze. Głosy krytyki były negatywne sugerując, że Allen za bardzo skupił się na formie, a zapomniał nakreślić odpowiednią fabułę. Muszę niestety przyznać tu rację. Jako kryminał, film nie jest sprawny. Intryga gubi się we mgle jak niezdarny Kleinman, a autor nie potrafi jej odratować. Tworzy trochę ślamazarny i niepotrzebny zwrot akcji chcąc uczynić całość bardziej komiczną. Od strony komediowej jest jednak lepiej. To ukłon w stronę skeczy i absurdalnej wizji świata tak bardzo uwielbianym przez wszystkich wielbicieli Woody'ego. Najbardziej jednak zawodzi zakończenie, które jest trochę wyrwane z kontekstu, lecz jego nierealność służy magii formy, jaką tutaj posłużył się artysta. Niestety, to nie wystarcza. Mimo całkiem relaksującego seansu, brakuje tu jednego elementu. Może końcowego filozoficznego morału dla wymagających widzów? Lub, po prostu, odpowiedzi na pytanie zawarte na samym początku obrazu?
Dlatego Cienie we mgle należy głównie traktować jako ciekawostkę w filmografii nowojorskiego neurotyka. Można się tu dopatrzeć interesujących ról pobocznych Johna Malkovicha jako klauna cyrkowego, Johna Cusacka - młodego studenta, czy Kathy Bates i Jodie Foster odgrywających prostytutki. Mimo iż został mocno skrytykowany przez filmoznawców, to nie należy go przekreślać na całej linii. Nie dość, że spędzicie przy nim całkiem miło czas, to może zainteresujecie się tym, co działo się w niemieckiej kinematografii w latach 20.