REKLAMA

"Co nas nie zabije" znacząco odbiega poziomem od "Trylogii Millenium", choć to znośny thriller - recenzja sPlay

Gdyby "Trylogia Millenium" Stiega Larssona została tak napisana i skonstruowana jak jej kontynuacja, "Co nas nie zabije", z całą pewnością nie odniosłaby takiego sukcesu. Nie zmienia to jednak faktu, że książka autorstwa Davida Lagercrantza to strawne czytadło. 

Co nas nie zabije znacząco odbiega poziomem od Trylogii Millenium, choć to znośny thriller - recenzja sPlay
REKLAMA
REKLAMA

"Trylogia Millenium" nie znalazłaby się na liście moich ulubionych książek, niemniej jednak lekturę wspominam bardzo miło. Po "Co nas nie zabije" sięgałem z pewną dozą niechęci i niepewności. Po pierwsze dlatego, że autorem tego dzieła nie jest nieżyjący od 11 lat Stieg Larsson, a ktoś inny. I mniejsza już o to, kto - Lagercrantz może być rewelacyjnym pisarzem, jednak siłą rzeczy to, co napisał, nie będzie prozą Larssona . Może być albo próbą naśladowania stylu twórcy oryginału - udanym bądź nie, pewne jednak, że będzie do jedynie naśladownictwo - albo też utworem w pełni autorskim, zatem: odmiennym od tego, co poznaliśmy i polubiliśmy.

co nas nie zabije david lagercrantz

Drugim powodem, przez który po "Co nas nie zabije" nie sięgałem pełen ekscytacji i fascynacji, były kwestie natury etycznej, związane z wydaniem powieści. Dość obszernie opisuje je Przemek Pająk na łamach Spider's Web, bardziej zainteresowanych tematem zapraszam więc tam. W telegraficznym skrócie: prawa do wydania kontynuacji dzieła Larssona powinien mieć ktoś inny, niż ma, więc kupując tę książkę, pchamy kasę do niewłaściwej kieszeni.

Chcąc nie chcąc, przystąpiłem do lektury niemal pewien, iż będzie to w najgorszym razie książka dobra. Nie wierzyłem, że - skoro podjęto już decyzję o publikacji czwartej części - ktokolwiek mógłby dopuścić, by okazała się ona gniotem. Wielkie oczekiwania, których przecież nikt, niezależnie od pobudek, nie chciałby zawieść i wielki potencjał, którego nikt nie chciałby zmarnować.

O poziom "Co nas nie zabije" byłem zatem względnie spokojny. Niestety, do czasu.

Największym rozczarowaniem okazują się bohaterowie, czyli element, który w największej chyba mierze zadecydował o sukcesie "Trylogii Millenium". Skoro pomiędzy wydarzeniami z "Zamku z piasku, który runął" a "Co nas nie zabije" minęło kilka lat, trudno mieć Lagercrantzowi za złe, że przez ten czas wykreowane przez Larssona postaci się zmieniły, nie to jest jednak istotą mojego zarzutu. David Lagercrantz niestety bardzo spłaszczył protagonistów, odbierając im sporo charakteru i niejednoznaczności. W jego książce jest trochę tak, jakby sztywno, za wszelką cenę chciał trzymać się wykoncypowanych przez siebie na podstawie nieszczególnie wnikliwej analizy dzieł Larssona cech i wzorców zachowań Salander czy Blomkvista. Efekt? Tak interesujący wcześniej bohaterowie teraz stali się przewidywalni, nudni i miałcy. Czasem wręcz trudno pozbyć się wrażenia, że parodiują samych siebie z poprzednich części.

Co się zaś tyczy fabuły, to o wiele lepiej wypada pomysł, jaki miał na nią Lagercrantz, niż sposób, w jaki go zrealizował.

Mamy w "Co nas nie zabije" sporo nośnych tematów, takich jak na przykład nowoczesne technologie, NSA, cyberprzestępczość, kwestie bezpieczeństwa i ochrony danych, uzupełnionych przez gatunkowy standard - morderstwa na zlecenie, spiski, zdrady i korupcję. W książce dzieje się zatem sporo, a akcja jest dynamiczna, dzięki czemu podczas lektury nie nudziłem się. Niestety, wiele z opisanych na kartach tej powieści wydarzeń jest przewidywalnych i naciąganych, nie brak też rozwiązań w stylu deus ex machina - a to szczególnie trudno wybaczyć thrillerowi.

David Lagercrantz usiłuje naśladować styl Larssona, co wychodzi mu wcale nieźle. Nie są to może wyżyny literackiego kunsztu, ale "Co nas nie zabije" czyta się dobrze - krótkie, często dramatycznie zakończone rozdziały, powodują, że jest to lektura wciągająca, od której niekiedy trudno się oderwać. Pod tym względem powieść wypadałaby naprawdę zgrabnie, gdyby nie jeden aspekt, w dużej mierze niwelujący cały wysiłek Lagercrantza. Otóż autor ma skłonność do nadużywania retardacji, które po pewnym czasie, zamiast budować napięcie, stają się zwyczajnie irytujące. W zasadzie każda scena kulminacyjna jest urwana w najbardziej ekscytującym momencie, by na przykład pokazać jak do niej doszło z perspektywy innych postaci. To fajny, sprawdzony zabieg, ale pod warunkiem, że nie wykorzystuje się go praktycznie cały czas.

REKLAMA

"Co nas nie zabije" nie wytrzymuje porównania z "Trylogią Millenium" na żadnym poziomie, stąd też oddanym miłośnikom opus magnum Larssona jawić się może jako dzieło nieakceptowanie nieudane, koszmarne czy wręcz - w jakim sensie - obraźliwe.

Książka Lagercrantza sama w sobie nie jest taka zła, a nawet daje się czytać z pewną przyjemnością. Sęk w tym, że skoro to bezpośrednia kontynuacja, to trudno nie rozpatrywać jej w kontekście poprzednich części - a na ich tle wypada po prostu miernie. Czy warto sięgać po tę lekturę? Tylko, jeżeli bardzo stęskniliście się za bohaterami "Millenium" i gotowi jesteście przymknąć oko na mniej lub bardziej znaczące jej niedoróbki. W każdym innym wypadku - raczej odradzam.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA