13 miesięcy prowizorki. Już od ponad roku jesteśmy niedysponowani, niedopasowani i niepoukładani
2021 koncertowo zawodzi pokładane w nim wielkie nadzieje. Miało być lepiej, tymczasem mamy powtórkę z rozrywki i kolejny kwiecień z pandemią.
Znowu jestem w punkcie, który dawno temu już minęłam – nucę słowa piosenki Kaśki Sochackiej, myśląc o tym, że to kolejny taki kwiecień. Bez możliwości pójścia do knajpy, spotkania się w większym gronie osób, pójścia na spacer bez maseczki. A wiosna wybucha całą mocą flory i fauny, tak jak wybuchała do tej pory, co roku. Mamy już trzynasty miesiąc, od kiedy w Polsce oficjalnie pojawił się COVID-19. 11 marca 2020 roku ogłoszono pierwszy lockdown i chyba nikt z nas nie spodziewał się, że sytuacja pandemiczna potrwa dłużej niż najbliższe kilka miesięcy.
Ograniczenia w liczbie ludzi podczas spotkań, wprowadzane, znoszone i ponownie wprowadzania ograniczenia jeśli chodzi o pracę sklepów, punktów usługowych, a wreszcie kin, teatrów czy muzeów. Dla wielu osób konieczność pracy zdalnej, często w jednym mieszkaniu z dziećmi na zdalnej nauce. No i maseczki, bez których obecnie nie możemy ruszyć się z domu.
Swobody, które zabrała nam pandemia, wcześniej wydawały się nam czymś naturalnym, czymś, co mamy dane na zawsze.
Może dlatego właśnie, gdy w lutym tego roku tymczasowo otwarto kina czy muzea, tak wiele osób (w tym wyżej podpisana) zapragnęło pójść na seans czy na nową wystawę. Niektórzy (ponownie - w tym wyżej podpisana) wybrały pierwszy seans w pasującym terminie, by w ogóle pójść. Jak się okazało, to całkiem słuszna strategia, bowiem kinami nie mieliśmy tym razem okazji zbyt długo się nacieszyć.
Sztuka czy kultura, które zresztą mocno przeniosły się do sieci, to zresztą nie największe straty, które przyniosła nam pandemia. O wiele gorzej, jak się okazuje, wyszliśmy na innych ograniczeniach, takich jak te mówiące o limitach zgromadzeń, ograniczające nam wyjazdy czy wreszcie – braku możliwość pożegnania najbliższych osób umierających w szpitalach samotnie przez COVID.
Na początku mogło się wydawać, że przynajmniej niektóre z tych ograniczeń niekoniecznie wpłyną na nasze codzienne życia. Na przykład tych, którzy i tak spędzają większość czasu w domu, bo pracują zdalnie. Czas pokazał, że nie tak to działa. A skutki pandemii i lockdownów zaczęły dokuczać nawet najtwardszym domatorom.
Terapeutka poradziła mi w lutym ustalenie stałej, sztywnej daty naszych spotkań na kolejne tygodnie. Bała się, że jeśli tego nie zrobię z góry, później w jej grafiku może zabraknąć dla mnie miejsca. Bowiem od początku roku w jej pracowni zauważono duży wzrost zainteresowania spotkaniami terapeutycznymi.
I ja się wcale nie dziwię. Sama widziałam, jak w styczniu, tuż po nowym roku, kiedy to wszyscy życzyliśmy sobie, by 2021 był lepszy, a przynajmniej nie tak tragiczny jak ZOZO, w ludziach znowu zaczęła gasnąć nadzieją. Na to, że wiosną pójdą na spacer bez maseczki i w końcu odwiedzą rodzinę, która zdąży się już zaszczepić. Że latem pojadą na zasłużone wakacje, a w międzyczasie pójdą na koncert. W końcu – że przestaniemy czuć zagrożenie i stres związany z ryzykiem zakażenia innych lub siebie podczas spotkań.
Ostatnie 13 miesięcy to poniekąd przedłużający się stan prowizorki.
Prowizorka, jak to zwykle bywa, musi nam służyć dłużej niż powinna. Ten stan zawieszenia nikomu nie zrobił dobrze, nawet tym, którzy zdawali się być najbardziej odporni i pozornie przygotowani. Na odpowiedź na pytanie „czego nauczyła nas jako społeczeństwa pandemia” przyjdzie jeszcze lepszy czas, ale już teraz odnoszę wrażenie, że mimo pokładanych kilka miesięcy temu nadziei nie nauczyła większej empatii i odpowiedzialności społecznej. Coraz trudniej słuchać podniosłych haseł z cyklu „jesteśmy w tym razem”, które dla wielu po prostu nie licują z rzeczywistością.
Po ponad roku okazuje się, że pewnie większość z nas, jak RAU jest niedysponowana, niedopasowana, niepoukładana i niedopracowana.