Jak Neil Cross i John Malkovich biorą się za opowieść o piratach, to musi być dobrze, prawda? Nawet jeśli jest to opowieść o Czarnobrodym, który jest absolutnie łysy i nie ma brody. No, ale przecież mamy do czynienia z twórcą serialu „Luther”, aktorem dwukrotnie nominowanym do Oscara oraz fabułą opartą o książkę „The Republic of Pirates” Colina Woodarda. Czy coś mogło pójść źle? Wydaje się, że nie, "Crossbones” aż chce się oglądać.
Przyznam, że czekałem na "Crossbones” z zapartchym tchem. Opowieści o hulackim, życiu, grabieżach, piciu na umór i śpiewaniu szantów zawsze były dla mnie pociągające, a że serial „Black Sails” mnie zawiódł, to… Malkovich i Cross byli dla mnie ostatnim kołem ratunkowym. Całe szczęście, koło okazało się porządnie wykonane, a ja spokojnie dopłynąłem do wyspy New Providence.
Tam właśnie dzieje się akcja serialu Crossa. Ze wszystkich plakatów łypie na nas okiem Edward „Czarnobrody” Teach, w którego wciela się Malkovich o wniosek więc łatw, fabuła serialu skupia się na największym postrachu mórz, pirackiej legendy. A mylące jest to bardzo, bo ja mam wrażenie, że całe show skradł dla siebie oponent Czarnobrodego – niejaki Tom Lowe (Richard Coyle).
Słabą stroną „Black Sails” był fakt, że fabuła była rozczłonkowana, a przez to bardzo miałka. Bohaterów było kilku, ale żaden z nich nie przykuwał uwagi. Ładne widoki nie mogły pomóc być środkiem zaradczym na fabułę nudną jak flaki z olejem i nijakie postacie. "Crossbones” natomiast – mimo, że również opowiada o piratach i pirackim życiu – jest całkowicie innym serialem. Tutaj podstawą fabuły jest jeden, bardzo mocny wątek – konflikt silnych charakterów Czarnobrodego i Toma Lowe, którzy (cytując postać z serialu) „krążą wokół siebie niczym rekiny”.
Jak wspomniałem wcześniej, twórcy „Black Sails” za dużo chcieli, a przez to fabuła serialu była strasznie rozmiękła. W "Crossbones” natomiast sprawy mają się dużo lepiej, bo i historia jest prostsza. Mamy początek XVIII wieku, Imperium Brytyjskie rozciąga swe macki na morzach i oceanach świata, są jednak ludzie, którym porządek brytyjski nie do końca pasuje, a sami szukają wolności i… własnego państwa. Takim o to państwem-wyspą, która stała się domem dla wszystkich piratów/rozbójników/łapserdaków stało się New Providence, którego –demokratycznie wybranym - zarządcą jest Czarnobrody (nalegający aby wołać na niego Komodor).
Taki stan rzeczy (anarchia i demokracja) nie podobają się rzecz jasna Wielkiej Brytanii i w tym miejscu pojawia się Tom Lowe – tajny agent na usługach Królewskiej Mości, którego misją staje się uśmiercenie Czarnobrodego. Mamy zatem do czynienia z agentem 007, tylko że osadzonym w XVIII wieku i akcją, która może spodobać się zarówno fanom Bonda jak i Assassin's Creed. Od początku sądziłem jednak, że rola brytyjskiego agenta będzie sprowadzona do postaci, dzięki której wyłącznie obserwujemy poczynania piratów i Czarnobrodego, ale nie. Lowe i Edward Teach to równorzędni bohaterowie, a co najlepsze, Richard Coyle wcale nie ustępuje poziomem aktorstwa Malkovichowi. Obie postacie są silne, na swój sposób sympatyczne i obie są tak naprawdę antybohaterami (każdy ma coś na swoim sumieniu).
Oczywiście Czarnobrody nadal jest skurczybykiem, który „tworzy własną legendę”, jako bezlitosnego i mało inteligentnego potwora. Prawda jest jednak taka, że Czarnobrody to bardzo oczytany, inteligentny człowiek z poczuciem misji i twardymi zasadami. To raczej Lowe jest takim typowym cwaniaczkiem z szelmowskim uśmiechem, który potrafi się odnaleźć w każdej sytuacji (tak jak James Bond). Obydwaj bohaterowie wzajemnie się uzupełniają, a na ich konflikt naprawdę miło się patrzy. Każdy z nich ma swoje ukryte motywy, które stara się ukryć przed drugą stroną, i to jest właśnie motorem całej fabuły.
Skoro mowo o serialu o piratach, "Crossbones” może oczywiście pochwalić się pięknymi widokami i CGI które jest na całkiem dobrym poziomie. Niestety, serial powtarza również błędy „Black Sails”, nie ma tutaj mowy o zadbaniu o detale i autentyczność. Piraci mają piękne zęby, piękne szaty, najwyraźniej szkorbut im nie straszny, a mydło i proszek do prania to rzeczy powszechnie używane. Pomijając jednak te – bądź co bądź – pierdoły, "Crossbones” jest solidnym serialem akcji, który potrafi przykuć uwagę i wydaje się być idealną pozycją na wakacje.