Komuda kolejne książki wydaje szybciej, niż na naszych telewizorach pojawiają się nowe seriale i tak samo jak te seriale, są one do siebie łudząco podobne. Niby zmienia się sceneria, bohaterowie, czasami przenosimy się w egzotyczne miejsca, a czasami lądujemy na własnych śmieciach, ale gdyby prześledzić wszystko uważnie, zobaczymy czarno na białym, że nawet to, co różniło je wszystkie między sobą jest fikcją. Jest tylko inaczej podane, by stwarzało wrażenie, że oto teraz udajemy się do Nowego Świata.
Porównanie Komudy do polskich seriali jest ryzykowne, nawet nie dlatego, że sam przeczytałem z przyjemnością wszystkie jego książki. O ile zarzut zagubienia się gdzieś w sztuczności, czy kompletnym odrealnieniu na przykład pani adwokat Magdy Komudy nie dotyczy - o ile można napisać tak o książce historyczno-fantastycznej - ale pisanie tasiemców jest niebezpieczną sprawą. Co jest jeszcze gorsze - autor nie ciągnie w nieskończoność tej samej historii, szlachcie nie "żyją" dłużej niż dziecinni magowie z Hogwardu. Historie pisane przez Komudę ciągną nas od Moskwy po Antyle i Jamajkę, grobami postaci które zginęły, bądź których dalsze losy nie są znane można byłoby spokojnie zająć całe Powązki. Innymi słowy - to nie jest serial, wbrew pozorom, a na takowy wyglądy, brakuje tylko odpowiedniego spoiwa by móc krzyknąć - "to żyje!".
Kolejna książka tegoż autora i kolejna możliwość weryfikacji powyższej tezy. (W tym momencie następuje książki przeczytanie, by następnie móc tryumfalnie rzec "a nie mówiłem?!"). Czarna Bandera, która składa się z sześciu niezwiązanych ze sobą opowiadań osadzona jest w całości w Nowym Świecie. Przedstawia mniej lub bardziej fantastyczne historie piratów i kaprów takich, którzy smażyć powinni się w piekle - co także charakterystyczną cechą Komudy jest (świętych nie uświadczycie). Akcja zdecydowanie na plus, tak samo klimat; choć z drugiej strony, Czytelnicy z autorem mało obeznani mogą w pewnych momentach być zażenowani - a chodzi na przykład o porwanie statku przez czarnych niewolników (co jeszcze się zdarzało, ale…) i, uwaga, uwaga, zbudowanie sobie w ładowni nibywioski. Taki kwiatek na całe szczęście jest tylko jeden i aż tak poczucia grozy nie burzy.
Wrażenie powtarzalności się kolejnych książek Komudy - czy to o polskich szlachcicach, czy angielskich szyprach - jest nie do przysłonięcia przez zmianę aranżacji. To widać gołym okiem i czuć nawet przy ogromnym katarze. Komu innemu najpewniej przebaczone by nie było… Ale i tą książkę przeczytałem z przyjemnością. Może dlatego, że lubię historię pisaną mniej sucho i w sposób jak najbardziej realny ("Jędrku, jam niegodna twych ran całować!" - pisane z pamięci, Sienkiewicz rzecz jasna), jestem fanem epoki i wojskowości jako całej. Tego Komudzie odmówić nie sposób - ma urok i jest i dla historyków, jak i dla przeciętnego czytelnika nawet mimo fachowych nazw z tamtych czasów.
Trzyma w napięciu i nie snuje banalnych opowiastek o bohaterach; jest twardy i męski - tak jak czasy, w których dozwolony był każdy cios, a nawet sugerowany ten poniżej pasa, by tylko przeżyć i dzień dłużej dowodzić pirackim okrętem. To jest siłą książki.
Tyle marudzenia o serialach, by stwierdzić, że jednak książka jest dobra? Wścibscy i czekający na potknięcie Czytelnicy muszą zadowolić się stwierdzeniem, że urok książki jest tak duży, że nawet zauważalne wady są do przełknięcia. Do polecenia fanom i ludziom, którzy Komudy nie czytali. Zmęczonym (a pewnie i tacy się znajdą) muszę jednakże powiedzieć - przykro mi, także w Czarnej Banderze nie znajdziecie nic innowacyjnego.