Pomysł śmieszny i niebezpieczny. Papieskie encykliki do edukacji seksualnej — tak wymyślił sobie minister
Przemysław Czarnek powiedział w rozmowie z „Gościem Niedzielnym” o potrzebie sięgania do encyklik Jana Pawła II w kontekście edukowania młodzieży — m.in. w dziedzinie seksualności. Wypowiedź ministra edukacji wywołała liczne kontrowersje — i wcale mnie to nie dziwi.
Zdaniem ministra edukacji Przemysława Czarnka, w polskich szkołach kładzie się niewystarczająco mocny akcent na spuściznę Jana Pawła II. W wywiadzie dla „Gościa Niedzielnego” polityk przekonuje, że nauczanie papieża Polaka można z powodzeniem zaadaptować do takich dziedzin, jak m.in. podstawy przedsiębiorczości czy edukacja seksualna.
Pomysł ten wywołał lawinę pełnych dezaprobaty reakcji, zwłaszcza wśród lewicowych polityków i publicystów. I słusznie, bo wbrew pozorom, Polska nie jest państwem wyznaniowym, a wokół katolickiej wykładni na temat seksualności człowieka narosło już tyle wypaczeń i stereotypów, że wpajanie jej na siłę młodym ludziom mogłoby spowodować więcej krzywdy niż pożytku.
Papież kontra kapitalizm
Na przykład, gdy uczymy podstaw przedsiębiorczości, moglibyśmy wprowadzić fragmenty papieskich encyklik na temat tego, czym jest praca, wolny rynek, sprawiedliwość społeczna itp. Chodzi nie tyle o wymiar religijny, ile o etyczne spojrzenie na przedsiębiorczość
— przekonuje minister Czarnek.
Choć teza ta wydaje się nieco karkołomna (w końcu papieżowi przypisywana jest nieomylność jedynie w kwestiach teologicznych, nie ekonomicznych czy społecznych), to przynajmniej dla mnie nie brzmi do końca absurdalnie: zwłaszcza, że obecny papież Franciszek głosi całkiem sensowne nauczanie w kontekście etyki biznesu, zwracając uwagę m.in. na konsekwencje globalnego kapitalizmu i rolę wielkich korporacji w kwestii zagrożeń klimatycznych.
Problem w tym, że wcale nie o Franciszka tu chodzi, ale żyjącego w zupełnie innych czasach — a więc siłą rzeczy patrzącego na wolny rynek z innej perspektywy — Karola Wojtyłę. Jeszcze większych kłopotów dostarcza druga wypowiedź polityka PiS, który życzyłby sobie odwoływania się do encyklik papieża Polaka w ramach edukacji seksualnej: a to może okazać się w dobie sekularyzującego się społeczeństwa nie tylko przeciwskuteczne, ale i niebezpieczne.
Encykliki zamiast kamasutry?
Nie jestem też przeciwnikiem postulatów, aby w najstarszych rocznikach szkół ponadpodstawowych wprowadzić elementy nauczania Jana Pawła II na temat ludzkiej seksualności, które zawarł np. w książce „Miłość i odpowiedzialność"
— mówi szef Ministerstwa Edukacji Narodowej.
Dlaczego uważam ten pomysł za nietrafiony? Przede wszystkim dlatego, że spotkałam w swojej pracy i życiu prywatnym masę ludzi, którzy zostali właśnie taką „katolicką edukacją seksualną” poważnie skrzywdzeni (np. nabawiając się nerwic na tle seksualnym). I bynajmniej nie chodzi o to, że jest zła czy szkodliwa sama z siebie, ale przeważnie niestety prezentują ją ludzie niemający ku temu odpowiednich kompetencji (vide nie tak dawny przykład medialnej burzy wokół słów Jacka Pulikowskiego, nieformalnego guru od relacji damsko-męskich w katolickim środowisku, który podczas wykładu przekonywał o tym, że żona nie może bez podania przyczyn odmówić mężowi współżycia).
I tak jak lepiej zostawić naprawę cieknącej rury hydraulikowi, a zepsute auto powierzyć sprawdzonemu mechanikowi, tak kwestią seksu — który jest bardzo wrażliwą, podatną na nadużycia sferą — najsensowniej jest zająć się w towarzystwie seksuologa lub psychologa: a nie księdza, czy katechety.
W chwili, gdy Kościół w Polsce mierzy się z pedofilskimi skandalami, traci mandat do edukowania o seksie
Jeszcze większym problemem związanym z pomysłem połączenia edukacji seksualnej z papieskimi encyklikami jest oczywisty kryzys Kościoła w Polsce, dziejący się na tle ujawnianych co chwila skandali seksualnych, przede wszystkim tych dotyczących tuszowania pedofilii wśród księży. W momencie, gdy polscy biskupi przedłożyli korporacyjną lojalność nad dobro najmłodszych i wynagrodzenie krzywd ofiarom, sami niejako stracili (przynajmniej tymczasowo) moralny mandat pouczania kogokolwiek w kwestii seksualności.
Zwróciła na to uwagę m.in. posłanka Lewicy Beata Maciejewska:
Zgadzam się z ministrem Czarnkiem: młodzież powinna przyswoić wiedzę #JPII na temat seksualności. Lekturą obowiązkową powinny być raporty dot. krycia pedofilii w Kościele katolickim
— napisała na Twitterze.
Zgadzam się z @CzarnekP : młodzież powinna przyswoić wiedzę #JPII na temat seksualności. Lekturą obowiązkową powinny być raporty dot. krycia pedofilii w #KościółKatolicki ⛪️Mocne przesłanie, walory dydaktyczne i ochrona przed wykorzystywaniem seksualnym gwarantowane. pic.twitter.com/Amt5MSiakw
— Beata Maciejewska #PosłankaLewicy ⚡️ (@B_Maciejewska) January 10, 2021
Teraz to ja już nie chcę, żeby MEN interesowało się edukacją seksualną
I wreszcie — last but not least — w momencie, gdy nasze społeczeństwo z roku na rok nie tylko sekularyzuje się, ale i coraz bardziej negatywnie ocenia działania Kościoła (co uwidoczniło się m.in. w przeprowadzonej niedawno ankiecie CBOS, w której takie stanowisko zajęła prawie połowa respondentów), a papież Polak stał się dla młodych ludzi raczej memem, niż autorytetem, takie kolejne epatowanie wizerunkiem Jana Pawła II może przynieść tylko odwrotny od zamierzonego skutek.
W tym kontekście aż prosi się o wniosek, że lepiej było, gdy MEN w ogóle nie interesowało się edukacją seksualną młodzieży: bo jeśli ta nauka miałaby opierać się na źródłach czysto religijnych, to byłoby to szkodliwe nie tylko dla samych potencjalnych odbiorców takiej wykładni, ale i samej instytucji i tak skompromitowanego na wielu polach Kościoła.