Przechadzając się po kioskach lub salonikach prasowych, oprócz gazet, dzienników i wszelkiego rodzaju czasopism, znajdziemy również przeróżne serie, w których tańsi dystrybutorzy prezentują nam filmy nie rozgłaszane na co dzień w Polsce. Jedną grupą jest Carisma, której działalność rozpoczęła się stosunkowo niedawno, rozpoczynając od wartościowych pozycji, a obecnie przechodząc w komercję i wypuszczając na rynek produkcje, znajdujące się wcześniej w Tinach, Galach i innych Vivach. Druga grupa działa już jakiś dobry kawał czasu, serwując nam m.in. magazyn "Kino Domowe". IDG, bo taką ta firma nosi nazwę, postanowiła wydawać serie filmowe. Jedną z nich są "Horrory Świata". W każdym numerze otrzymujemy kino grozy z innego miejsca na świecie. Drugą w kolejności lokalizacją jest Korea Południowa, skąd pochodzą "Czerwone Pantofelki".
Życie Sun-Jae nie jest do końca szczęśliwe. Rzuca męża, rozstaje się z nim w złości. W dodatku zabiera ze sobą córkę i przeprowadza się do bloku, mieszczącego się niedaleko stacji metra. Pewnego dnia, jadąc w przedziale jednego z wagonów metra, znajduje parę czerwonych pantofelków. Kobieta jest nimi zauroczona, nie jest w stanie powstrzymać pokusy założenia ich. W końcu to robi i bierze je ze sobą do domu. Okazuje się jednak, że te piękne buciki, doprowadzają ją oraz jej najbliższych, do maniakalnej obsesji na ich punkcie. Stają się sporem między rodziną i przyjaciółmi. "Piękne" pantofelki jednak, kryją w sobie tajemnicę, której odkrycie jest niczym igranie ze śmiercią.
Pierwszą rzeczą wartą tego, by zwrócić na nią uwagę, jest sama koncepcja na film. Inspiracją do scenariusza była bowiem baśń Christiana Andersena, o dziewczynce, która odnalazła czerwone pantofle i nie dzieliła się nimi z nikim. Wersja azjatycka tej historii, obejmuje sam motyw przewodni, ale cała reszta jest zupełnie inna, bardziej krwawa i odpowiadająca realiom kina grozy naszych wschodnich przyjaciół. Ale po kolei…
Jednym z motywów, będącym również morałem w andersenowskiej wersji, jest ten, opisywany przez cytat z biblijnego pierwszego listu do Tymoteusza: "Greed is the root of all evil" (w tłumaczeniu Biblii Tysiąclecia - " Albowiem korzeniem wszelkiego zła jest chciwość[…]".). Tutaj pierwszym z głównych wątków, jest wspomniana chciwość, żądza, przechodząca z jednej osoby, do drugiej, powodując niezbyt zaskakujące finisze, a to wszystko poprzez piękne buciki.
Omijając jednak wszelkie wprowadzane na siłę morały, skupmy się na całokształcie produkcji. Oto bowiem, znaną baśń wystrojono w typowe azjatyckie kino grozy. Pierwsze skojarzenia przynoszą na myśl takie hity jak "Dark Water" (temat matki i córki, które zamieszkują w niezbyt pięknym mieszkaniu, separując się tym samym od ojca rodziny), czy "The Ring" (rzecz, która zabija, oraz wprowadzenie dodatkowej postaci, intensywnie pomagającej w śledztwie). Utrzymano również stereotyp, że element, wywołujący zgony, kryje pewną historię, która w trakcie trwania fabuły jest małymi kroczkami odkrywana. Snuje się więc wrażenie, powodujące odczucia pewnego deja vu. W końcu już nie raz widzieliśmy realizowane w produkcji pomysły.
Mimo to, klimat jest naprawdę znakomity. Niekoniecznie stwarza on odpowiedni nastrój grozy, ale nie doprowadza również do starcia z nudą. Sytuacja z minuty na minutę robi się coraz ciekawsza. Jesteśmy zainteresowani przebiegiem zdarzeń, doprowadzających do konkretnych rezultatów. Atmosfera jest wywoływana nie tylko przez mroczną kamienicę, opustoszałe stacje metra, czy grę aktorów, w których oczach panuje obsesyjna żądza posiadania czerwonych pantofelków. Gdy odkrywamy tajemnicę, kryjącą się wraz z bucikami, dostajemy przepiękne sceny baletu z muzyką klasyczną w tle, będące świetną odskocznią od zaprezentowanego standardu. Połączenie tych dwóch przeciwstawnych biegunów, unosi nasze wrażenia estetyczne w czasie oglądania, na bardzo wysoki poziom. Jesteśmy zafascynowani przedstawionym dwuznacznym pięknem.
Nie liczy się jednak tylko sam wygląd zewnętrzny, ważniejsze jest wnętrze. Przy końcu zaczynamy zauważać najpoważniejszy błąd twórców "Czerwonych Pantofelków" - niedopracowany i trochę naiwny scenariusz. Już sam fakt ponawiania stereotypów z innych produkcji, jest jednym z minusów, ale bardziej fatalnym przedstawieniem jest samo zakończenie. Przypomina nam o drugim wątku, który wcześniej nie był odpowiednio naświetlony, a końcówka tym samym wydaje się być wyrwana z kontekstu. Podobno niespodziewany finał jest najlepszym filmowym motywem. Szkoda tylko, że scenarzyści nie wzięli pod uwagę faktu, iż jest ono za bardzo naciągane.
Podsumowując, koreańska wersja baśni Andersena jest średniej jakości przekąską. Wykorzystuje całkiem ciekawy pomysł, ale w niezadowalających realizacjach. Pomimo wyczuwalnego klimatu, trudno jest się przekonać do oryginalności filmu oraz strachu, który ma u nas wywołać. Tym samym, z filmu posiadającego ogromne ambicje, otrzymujemy tylko tradycyjne i niczym nie zaskakujące azjatyckie kino grozy.