Nie byłem w stanie się oderwać. Trzynaście odcinków połknąłem w zastraszającym tempie, korzystając z kapitalnej polityki wydawniczej Netfliksa. Na tle „Agentów T.A.R.C.Z.Y.” oraz „Agent Carter” „Daredevil” jest mrocznym, poważnym i dojrzałym dziełem, które powinno uchodzić za wzór dla producentów seriali o mścicielach.
Mam już za sobą cały pierwszy sezon. Był rewelacyjny, kiedy osadzić go pośród innych produkcji o super-bohaterach pokroju „Arrow” czy „Agentów T.A.R.C.Z.Y.”. Oczywiście „Daredevil” posiadał również gorsze momenty, a nawet całe wątki. Na tle konkurenci produkcja Netfliksa może jednak uchodzić za modelową.
Aż dziw bierze, że „Daredevil” jest osadzony w tym samym uniwersum co „Avengersi”, „Iron-Man” czy „Thor”.
W najnowszym serialu Marvela znalazło się kilka nawiązań do filmów kinowych. Kilka zdań wspominających wielkich, fikcyjnych herosów takich jak Kapitan Ameryka czy Hulk. To by było jednak tyle. „Avengersi” opowiadają o ratowaniu świata, innych wymiarach, wybuchach i pozaziemskich technologiach. „Daredevil” skupia się na znacznie bardziej przyziemnych kwestiach – morderstwach, korupcji, zastraszeniach czy handlu narkotykami.
Produkcja Netfliksa bierze klasyczne wątki z filmów o super-bohaterach, po czym polewa je gęstym, czarnym sosem noir. „Daredevil” nie jest serialem z jasnym podziałem na dobrych i złych, prawość i występek. To bardziej poruszanie się w odcieniach szarości, poszukując „większego dobra”. Każdy interpretuje je inaczej, przez co granica bohatera i złoczyńcy jest rozmyta jak w żadnej innej produkcji sygnowanej logo Marvela.
"Daredevila” przepełnia krew, brutalność i śmierć.
Twórcy nie boją się brudzić swoich bohaterów we krwi i posoce. Nie boją się pokazywać tortur, wspominać o molestowaniu nieletnich czy korupcji, która drąży wielkie ludzkie aglomeracje. Pod tym względem „Daredevilowi” znacznie bliżej do mrocznych filmów detektywistycznych niż bajkowej opowieści o super-bohaterach. Nowy Jork Netfliksa w żaden sposób nie przypomina miasta, które zostało uratowane przez Avengersów.
Podobnie Daredevil w żaden sposób nie przypomina Thora czy Iron-Mana. To człowiek z krwi i kości. Posiada wyjątkowe umiejętności, ale nie jest miotanie piorunami czy zamiana w wielkiego, niezniszczalnego olbrzyma. Główny bohater może dostać łomot od grupy zwykłych napastników, co zresztą notorycznie ma miejsce. Matt Murdock nie pozostaje jednak dłużny i robi dokładnie to samo – bije, poniewiera, torturuje i bije ponownie. Chce nawet zabijać, w imię wcześniej wspomnianego „wyższego dobra”.
Niesamowite sceny walk!
Jedyne, co Murdock naprawdę potrafi, to walczyć. Serial wypełniony jest efektownymi, ale realistycznymi i brutalnymi pojedynkami. Te potrafią być małymi dziełami sztuki, jak na przykład kilkuminutowa sekwencja starcia z rosyjską mafią kręcona przy pomocy jednej kamery i jednego ujęcia. Bajka. Mroczna, pełna krwi, ale jednak bajka. Silna inspiracja efektownymi „300” jest wyraźnie widoczna.
Co od razu rzuciło mi się w oczy, w „Daredevilu” bardzo dobrze podeszli do ludzkiej wytrzymałości i kondycji. Główny bohater, jak i jego przeciwnicy sapią, krwawią, męczą się i cierpią. Nikt tutaj nie pada od jednego ciosu, jak w filmach na wielkim ekranie. Każdy do końca walczy o swoje, zaciskając pełne krwi zęby. Z drugiej strony nikt nie jest nieśmiertelny, łącznie z tytułowym mścicielem. To właśnie świadomość tego, że Daredevil nie jest wszechpotężnym, skandynawskim bogiem, buduje napięcie i sprawia, że trzyma się za niego kciuki.
Niewidomy w złym mieście.
Równie ciekawe co nocne przygody Daredevila są inne aktywności Matta Murdocka. Grana przez Charliego Coxa postać jest bardzo charyzmatyczna i świetnie się na nią patrzy. Ba, protagonista bez maski wydaje się być równie ciekawy, a może nawet ciekawszy niż jego mroczne alter-ego. Prawnik w czerwonych okularach jest postacią skomplikowaną, złożoną i odkrywanie kolejnych etapów z jego życia to sama przyjemność.
Równie dobrze wypadają pozostali czołowi aktorzy. Przyjaciele Murdocka dotrzymują mu kroku, z kolei fenomenalna Deborah Ann Woll jest prawdziwą wschodzącą gwiazdą. Rozczarowany jestem jedynie postacią Kingpina – tego „głównego złego” pierwszego sezonu. Jego niestabilna psychika była świetnym pomysłem. Gorzej z wykonaniem. Na całe szczęście tajemniczy Stick jak i cała reszta obsady wyrównuje ten bilans.
Drugi sezon musi się pojawić.
To niesamowite, ile otwartych wątków pozostawili producenci. Pierwszy sezon jest dopiero wierzchołkiem góry lodowej. Zaledwie początkiem, preludium prawdziwego Daredevila. Przez 13 odcinków główny bohater dopiero wykuwał się w ogniu doświadczenia, zwycięstw i porażek. Poznawał prawdziwe, niewidoczne, migoczące za horyzontem zagrożenie.
W Netfliksie zostawili sobie mnóstwo furtek i nie wierzę, że z nich nie skorzystają. „Daredevil” po prostu musi dostać drugi sezon. Producenci napędzili mi apetytu na to, co dopiero przed widzami. Marvel ma w zanadrzu pierwszy prawdziwie udany serial ze swoimi super-bohaterami. Tymi 13 odcinkami Netflix zrobił dla medialnego giganta więcej, niż „Agenci T.A.R.C.Z.Y.” i „Agent Carter” razem wzięci.
To dopiero początek wielkiego, spójnego, telewizyjnego uniwersum.