Jeśli on nie przemówi nam do rozsądku, nikt tego nie zrobi. Oceniamy dokument „David Attenborough: Życie na naszej planecie”
„David Attenborough: Życie na naszej planecie” nie pozostawi na was suchej nitki. Sygnujący produkcję swoim nazwiskiem podróżnik, próbuje przemówić nam do rozsądku podpierając się własnymi doświadczeniami.
OCENA
David Attenborough po raz pierwszy zagościł na małym ekranie jeszcze w latach 50. ubiegłego wieku, kiedy to jako producent wyruszył wraz z zoologami do Sierra Leone, aby na potrzeby programu „Zoo Quest” udokumentować dla BBC poszukiwania zwierząt do londyńskiego zoo. Od tamtej pory brytyjski biolog regularnie pojawia się w kolejnych serialach i audycjach, popularyzując wiedzę przyrodniczą na świecie. Jego głos towarzyszy kolejnym pokoleniom w odkrywaniu tajemnic fauny obserwowanej w swoim naturalnym habitacie, a on sam wciąż szuka nowych sposobów na dotarcie do szerszego grona publiczności. W tym celu założył sobie nawet konto na Instagramie, na którym publikuje filmiki zachęcające followersów do ratowania naszej planety. Ziemia ma bowiem poważne kłopoty – kontynenty płoną, lodowce topnieją, a ryb ubywa z oceanów. Mając na względzie tę dramatyczną sytuację, „David Attenborough: Życie na naszej planecie” wydaje się zarówno testamentem podróżnika, jak i krzykiem rozpaczy.
Na potrzeby swoich Attenborough programów przebył naszą planetę wzdłuż i wszerz, przez co na własne oczy zauważa zachodzące na niej zmiany.
W dokumencie wspomina przeżyte przygody, dzięki czemu, możemy razem z nim przenieść się do wilgotnej dżungli, pobawić się z egzotycznymi zwierzętami, czy marznąć na Arktyce. Tym większa szkoda, że tego świata już nie ma. Że zniszczyliśmy lasy deszczowe, że przez nasze działania opustoszały oceany. Film nabiera w pewnym momencie znamion moralitetu. Narrator mówi nam o zmianach jakie zaszły w ziemskim ekosystemie. Próbuje uświadomić, w jak beznadziejnym położeniu właśnie się znaleźliśmy. Obrazują to zdjęcia, które w przerażający sposób kontrastują z materiałami archiwalnymi. Na szczęście, nie wszystko jeszcze jest stracone. Musimy jednak zacząć działać jak najszybciej.
Wyraźne podzielenie filmu na trzy części wzbudza w widzu cały wachlarza emocji. Z nostalgiczną łezką w oku obserwujemy początki pracy Attenborougha, kiedy to nasza planeta jeszcze nie była w tak opłakanym stanie. Potem pełni żałoby patrzymy jak wpłynęły na nią nasze działania, żeby w ostatnich scenach poczuć chęć zminimalizowania ich efektu. Sam narrator pełni tu rolę pośrednika, w kontaktach człowieka z naturą i próbuje znaleźć równowagę między ludzką potrzebą cywilizacyjnego rozwoju a próbą ratowania środowiska. Za wzór stawia Holandię, przodującą aktualnie w eksporcie żywności, czy Palau, gdzie wprowadzone restrykcje dotyczące połowu ryb, pozwoliły odrodzić się morskiemu środowisku. Dzięki temu na koniec pojawia się iskierka nadziei na lepsze jutro, a z produkcji bije pełne optymizmu przesłanie.
Twórcy dokumentu doskonale zdają sobie sprawę z charyzmy i emploi Davida Attenborough.
Wykorzystują je, jak tylko mogą. On sam nazywa film swoim „zeznaniem świadka” nadając opowieści o naszej planecie bardzo intymnego wymiaru. Nie jest to kolejny film, w którym naukowcy próbują nas przekonać o istnieniu problemów ekologicznych, a namacalna przestroga przed kontynuowaniem katastroficznych w skutkach działań. Narrator nie posługuje się suchymi danymi. Zamiast tego mówi językiem emocji, przez co słucha się go z niesłabnącym zaangażowaniem, wierząc w każde, padające z ekranu słowo. Jeśli więc on nie przemówi nam do rozsądku, to nikt tego nie zrobi.