Dzisiaj ma swoją premierę najnowszy, kompilacyjny krążek "Nothing Has Changed", który jest zbiorem największych przebojów od niezwykłego artysty, Davida Bowie. Krążek dla fanów Bowiego nie jest wielkim zaskoczeniem, zremasterowane utwory to zawsze miły "prezent", ale tylko jeden nowy utwór Sue (Or In a Season of Crime), to trochę za mało żeby fascynować się tym wydawnictwem. Jednak dla ludzi niezaznajomionych z twórczością Davida Bowie, to dobry moment na rozpoczęcie przygody z muzyką brytyjskiej gwiazdy.
David Bowie (a właściwie to David Robert Jones) jest artystą kameleonem, zmieniającym twarze w zależności od potrzeb i okoliczności. Jego muzyka nierozerwalnie wiązała się zawsze z pewną kreacją i tworzeniem swoistej muzycznej rzeczywistości, w której zakorzeniona była oryginalna osobowość, jak np. Ziggy Stardust. Albumy Bowiego wciągały słuchacza w świat jego myśli, dlatego trudno się słucha jego muzyki na krążkach kompilacyjnych, piosenki trzeba chłonąć w jednej, spójnej całości. Dlatego napisałem też, że "Nothing Has Changed" jest dobrym momentem na zapoznanie się z twórczością Bowiego, ale nie najlepszym.
W związku z tym, że muzyk był estradowym kameleonem, przez 47 lat swojej muzycznej działalności zdążył stworzyć parę wcieleń, które reprezentowały jego aktualny dorobek. Legenda rocka po dziś dzień fascynuje swoją kreatywnością i przypomina czasy, kiedy wielki talent był w cenie. Kim był David Bowie? Na to pytanie postaram się odpowiedzieć, dzięki krótkiemu omówieniu jego najsłynniejszych muzycznych „masek”.
Niepozorny Bowie z dziwnym spojrzeniem
Pierwsza rzecz jaka może dziwić w wyglądzie Bowiego, to jego oczy. Te jednak nie są wynikiem żadnej zaplanowanej przemiany a operacji, którą artysta przeszedł w wieku 14 lat po bójce o dziewczynę. Za tym dziwnym spojrzeniem nie stało jednak nic więcej. W 1967 roku, na okładce debiutanckiego albumu artysty widać było twarz typowego, młodego Brytyjczyka, którego muzyka nie wybijała się z tłumu. Ok, może The Laughing Gnome było jakąś odskoczną od normalności, ale to wciąż nic specjalnego. Wielka muzyczna niespodzianka miała dopiero nadejść.
Androgyniczność
Dzięki "Space Oddity" (1969) David Bowie zyskał należną mu uwagę. Krążek okazał się hitem, ale to wciąż nie było to. Szaleństwo miało dopiero nadejść. Pierwsze jego zwiastuny można było zobaczyć na okładkach "The Man Who Sold The World" (1970) oraz "Hunky Dory" (1971), na których artysta wyglądał po prostu jak kobieta. Sukienki, długie blond włosy i nieobecne spojrzenie mogło budzić niepokój. W głowie Bowiego pewnie już wtedy nieźle się kotłowało, a przecież najlepsze miało dopiero nadejść.
Major Tom
Wizerunek Bowiego z "The Man Who Sold The World" oraz "Hunky Dory" jest pierwszą jego fizyczną przemianą, ale powiedziałbym, że pierwszym muzycznym wcieleniem artysty był Major Tom ze "Space Oddity". Jest to fikcyjny astronauta, który pojawiał się tekstach piosenek (Space Oddity, Ashes to Ashes, Hallo Spaceboy) i niejako reprezentował naturę muzyka. Jego ego, umiłowanie hedonizmu i przenikanie się stanów świadomości, które najczęściej można tłumaczyć zażywaniem środków odurzających... Nie bez znaczenia jest też fakt, że "Space Oddity" Bowie nagrał po zobaczeniu filmu Kubricka. Chronologicznie rzecz biorąc, późniejszymi kreacjami są te z "The Man Who Sold The World" i "Hunky Dory", ale koncepcyjnie, to "Space Oddity" wydaje się późniejszym tworem. Wszystko co wiąże się z Majorem Tomem jest odzwierciedleniem zerwania kontaktu z ziemską rzeczywistością i takie tłumaczenie przemawia do mnie, szczególnie że niedługo kosmita miał pojawić się we własnej osobie...
Ziggy Stardust i Aladdin Sane
Ziggy Stardust to bez wątpienia najsłynniejsze wcielenie Davida Bowie i jego znak rozpoznawalny. Muzyczne alter ego Bowiego zadebiutowało na płycie "Rise And Fall Of Ziggy Stardust And The Spiders From Mars" (1972) i żyło własnym życiem zaledwie rok, bo do 1973 roku i wydania krążka "Aladdin Sane". Bowie był ze swoim przeobrażeniem tak mocno związany, że nawet na chwilę nie wychodził z roli. Od 1972 do 1973 David Bowie był po prostu kosmitą, był Ziggym Stardustem, bogiem muzyki z innego świata. To był zdecydowanie szalony okres w karierze muzyka, który stanowił przepustkę do stania się legendą. Dzięki Ziggy'emu, Bowie postawił własny pomnik ze spiżu.
Thin White Duke
David Bowie ze swoją nieposkromiona naturą artysty nie mógł trwać w jednej roli zbyt długo. Potrzeba było zmian, więc umysł muzyka wykreował kolejna osobowość - Thin White Duke. To postać, która porzuca glam rocka na rzecz białego soulu (natchniona "czarną" muzyką) do życia została powołana na albumie "Station to Staion" (1976). Thin White Duke zdecydowanie różnił się od Ziggy'ego Stardusta nie tylko zmianą muzycznego brzmienia, ale także wizerunkiem. Od tej pory Bowie był nienagannie ubranym artystą, z prawie normalnym wyrazem twarzy, bez żadnych kolorowych rysunków. Niestety, ten etap w życiu Bowiego wiązał się także z nałogiem, co podsumowuje słynna anegdota o pożywianiu się przez niego mlekiem, papryką i kokainą podczas nagrywania "Station to Station". Thin White Duke reprezentował psychiczne wyniszczenie Bowiego, który na wywiadach wydawał się osobą, której poprzestawiały się klepki w głowie. Kolejne poważne przeobrażenie artysty nastąpiło dopiero w latach 80-tych (fryzura na królową Dianę), ale nie wzbudzało już takich kontrowersji jak poprzednie.