„Daybreak” to serial Netfliksa opowiadający o kataklizmie, który sprawił, że dorośli zginęli w dziwnych okolicznościach. Po zbliżonych wizjach świata, przedstawionych w „The Rain” i „The Society”, które starały się podejść do tematu w sposób poważny i dramatyczny (z różnym skutkiem), „Daybreak” stanowi miły powiew świeżości ze swoją luźną komediową formułą.
OCENA
Serial bazuje na komiksie Briana Ralpha z 2011 roku i znacznie poszerza świat przedstawiony w tej obrazkowej opowieści. Twórcy produkcji Netfliksa - Brad Peyton i Aaron Eli Collieti („Heroes”, „Rampage. Dzika Furia”) - wzięli pomysły oryginału i dorzucili do nich wiele własnych elementów. W wyniku ich decyzji historię przedstawioną w serialu oglądamy z kilku różnych perspektyw, podążając za kilkorgiem bohaterów.
Formuła prowadzenia opowieści jest zresztą jedną z najciekawszych rzeczy w nowym serialu Netfliksa.
Główny bohater, Josh Wheeler (Colin Ford), raz za razem przełamuje czwartą ścianę, zwracając się bezpośrednio do widowni. Wielokrotnie pauzuje akcję i zaznacza też coś markerem na ekranie czy przypomina elementy, które mogły umknąć naszej uwadze. Taki sposób opowiadania wzmaga zainteresowanie widza i pozwala przyciągnąć jego uwagę na dłużej. Nie tylko podążamy bowiem za samą historią, ale także za pełnym dygresji sposobem myślenia bohatera. Taki zabieg sprawia równocześnie, że Josh w łatwy sposób zyskuje naszą sympatię. Szybko łapiemy się na tym, że chcemy podążać za jego wyborami.
Najlepsze jest jednak to, że w pewnym momencie jedna z bohaterek podchodzi do kamery i wprost mówi, że właśnie przejmuje tę opowieść.
Takie zagranie rzeczywiście jest zaskakujące. W tym momencie wiemy też, że mamy do czynienia z nietuzinkowym i zaskakującym serialem.
Wyśmienitym pomysłem jest także to, że jeden z kolejnych odcinków opowiedziany jest głosem rapera RZA. Wybór narratora jest nieprzypadkowy. To idol chłopaka, którego dotyczy kolejna historia. Fakt, że znany muzyk zdecydował się wziąć udział w projekcie sprawia, że produkcja celowo skraca dystans między widzem a bohaterem. Podkreśla, że obie grupy poruszają się w podobnym kręgu nawiązań kulturowych i mogą mówić wspólnym językiem.
Pierwsze zdjęcia i zwiastuny zapowiadały, że „Daybreak” będzie czymś na wzór „Mad Maxa” w liceum. I rzeczywiście - w kalifornijskim miasteczku Glendale biegają młodzi ludzie w strojach łudząco podobnych do tych znanych ze słynnego filmu George’a Millera. Najśmieszniejsze jest to, że sami bohaterowie w pełni zdają sobie sprawę z tego nawiązania i wprost mówią o tym z ekranu.
Wiele pomysłów zastosowanych w „Daybreak” przywodzi na myśl rzeczy, które z wielkim powodzeniem sprawdziły się w dwóch częściach „Deadpoola”. Jasne, bohater Ryana Reynoldsa nie był pierwszym, który przełamywał czwartą ścianę (wyśmienicie robiła to także Phoebe Waller-Bridge w nagrodzonym sześcioma nagrodami Emmy serialu „Fleabag”). Chodzi raczej o sposób, w jaki to robi.
„Daybreak” dzieli z „Deadpoolem” także podobieństwo w innym zakresie.
Serial Netfliksa nie stroni od krwi czy momentów fizycznej przemocy i pokazuje je z podobnym do dedpoolowego zacięciem i umownością. Mimo, że przemoc w obu produkcjach jest celowo przerysowana, kilka momentów potrafi zaskoczyć swoją dosadnością. Nic dziwnego, że serial posiada kategorię 16+. Niektóre motywy rzeczywiście wydają się nie nadawać dla młodszych odbiorców.
W tym kontekście warto wynotować także, że „Daybreak” to serial świetnie napisany. Ilość zabawnych tekstów, ciętych ripost i kuriozalnych zbitek słownych jest prawdziwie zaskakująca. Produkcja potrafi też włożyć uśmiech na usta widza i wywołać inne reakcje zaskoczenia, a sposób prowadzenia historii przyciąga. Nigdy nie wiemy, dokąd jeszcze poprowadzi nas opowieść i jakie elementy pojawią się w kolejnym odcinku. Zwłaszcza, że poprzez ciągłą zmianę perspektywy wiele odcinków ogląda się niczym koniec całej historii. Fakt, że trwa ona nadal, a my dalej chcemy ją oglądać, stanowi największy plus serialu.
„Daybreak” to nietuzinkowa, zaskakująca i pełna niecodziennych pomysłów opowieść o życiu po końcu świata. Serial przyciąga, bawi, ale potrafi też zniesmaczyć czy obrzydzić. Robi to celowo, a twórcy wiedzą w jaki sposób trzymać uwagę widza. Bardzo interesująca produkcja, która powinna przypaść do gustu nie tylko fanom opowieści obrazkowych.