„Detektyw: Kraina nocy” - wyjaśniamy zakończenie. Kto zabił i czy rzeczy nadnaturalne naprawdę się wydarzyły?
Nic Pizzolatto miał rację. „Kraina nocy” jedynie sprytnie udaje godnego następcę tego jego „Detektywa”. Czwarty sezon „True Detective” z każdym odcinkiem starzeje się jak mleko, a po finale czuję na języku cierpki smak rozczarowania. O co w ogóle chodziło w tym zakończeniu, kto okazał się mordercą i czy nadnaturalne rzeczy wydarzyły się naprawdę? Wyjaśniamy.
„Detektyw”, a konkretnie jego pierwszy sezon, jest jedną z najlepszych produkcji, jakie kiedykolwiek dostaliśmy od HBO, a konkurencja przecież nie jest mała. Opowieść o dwójce rasowych policjantów rozwiązujących na przełomie dekad sprawę makabrycznych morderstw w Luizjanie podlana została metafizycznym sosem i mythosem Cthulhu, co okazało się strzałem w dziesiątkę.
Wieści o tym, że powstaje kolejna kontynuacja, tym razem z Jodie Foster w roli głównej, przyjąłem z entuzjazmem. Przez półtora miesiąca tydzień w tydzień zasiadałem pod osłoną nocy przy telewizorze, by dowiedzieć się czegoś nowego o mieszkańcach Ennis. Niestety ta dobrze zapowiadająca się opowieść wyłożyła się na ostatniej prostej. To nie my zadawaliśmy tutaj złe pytania, tylko scenarzyści.
Jak się kończy „Detektyw: Kraina nocy”?
Nie udało mi się przewidzieć zakończenia 4. serii „Detektywa”, bo do samego końca szóstego epizodu miałem nadzieję, że jego twórcy wiedzą, co robią. Wygląda jednak na to, że to Nic Pizzolatto wiedział, co mówi, gdy krytykował nowy sezon w mediach społecznościowych - i wcale nie musiało chodzić o to, że tym razem nie był showrunnerem. Wyjaśnienie obu zagadek jest… mało satysfakcjonujące.
W finale Danvers i Navarro dotarły wreszcie do lodowych jaskiń, które okazały się połączone z bazą Tsalal. Weszły do niej, a maniakalny Clark je pokonał, ale po chwili to bohaterki były górą i zaczęły przesłuchanie. Dzięki wyznaniom szaleńca udało im się wreszcie zrozumieć, co właściwie się stało sześć lat temu i jaki ma to związek z wydarzeniami sprzed dwóch tygodni.
Kto odpowiada za śmierć Annie w czwartej serii „True Detecive”?
To ci naukowcy, którzy umarli z zimna na samym początku, którzy prosili okoliczną fabrykę o zatruwanie środowiska i fałszowali potem odczyty, bo ułatwiało to im wydobycie mikrobów z wiecznej zmarzliny. Po tym, gdy Kowtok to odkryła i zniszczyła efekty ich pracy, w ramach zemsty ją zabili - i to w amoku, jak jacyś popaprańcy. Retrospekcja, która pokazała scenę jej śmierci w pełni, wyglądała wręcz komicznie.
Być może na papierze ten pomysł brzmiał sensownie, ale wykonanie zawiodło na całej linii. Jeśli potwierdziłaby się hipoteza snuta przez fanów od tygodni, że chemikalia z fabryki lub jakaś substancja ukryta w roztapianym lodzie wpływa na percepcję mieszkańców Ennis, to może dałoby się to jakoś wybronić, ale serial poszedł w innym kierunku i zachowanie naukowców zburzyło zawieszenie niewiary.
A co z samymi naukowcami - kto ich zabił w 4. sezonie „Detektywa”?
Również i tu przyczynę zgonu poznaliśmy. Nie odpowiadał za to żaden Przedwieczny uwięziony pod lodem, Rust Cohle z pierwszego sezonu ani tym bardziej duch jego ojca. Rezydentów bazy Tsalal zaatakowali okoliczni mieszkańcy, gdyż sprzątające przybytek kobiety odkryły zejście do jaskiń, zadały odpowiednie pytania i wydedukowały, kto zabił Annie Kowtok oraz co było narzędziem zbrodni.
A czym jest ta cała Kraina nocy? Okazuje się, że tu serial nie dał żadnej satysfakcjonującej odpowiedzi, ale wiemy, że Ennis jest nie jest krainą dobrych policjantów. Partnerki po odkryciu prawdy postanowiły ją zatuszować, bo uznały, że sprzątaczki miały słuszność. W ostatniej scenie widzimy, jak Danvers na przesłuchaniu snuje alternatywną historię, a Navarro zniknęła bez słowa.
Jest jednak jedna rzecz, która „Night Country” zrobiła dobrze.
Chodzi o pozostawienie jako niewyjaśnionej kwestii tego, czy mieszkańcy Ennis faktycznie widują duchy i trafiają do metafizycznego świata pokroju Carcossy, czy też ich wizje są jedynie efektem imaginacji. Obie interpretacje są równie słuszne - bo żadnego z tych dwóch scenariuszy nie da się definitywnie wykluczyć. Niestety to za mało, bo często byliśmy wodzeni za nos bez potrzeby.
„Kraina nocy” przesiąknięta jest symboliką, a z perspektywy czasu te wszystkie znaki i enigmatyczne dialogi wydają się dodane na siłę. To samo z wieloma scenami, które wręcz nie pasują do reszty. Wygląda to tak, jakby najpierw pojawił się pomysł na konkretne ujęcia, a dopiero potem polecono scenarzystom połączenie ich fabularną nicią. Ta się jednak napina, a momentami wręcz zrywa.
No i obie bohaterki są strasznymi hipokrytkami.
Z jednej strony traktują z wyższością Priora Seniora, a z drugiej same łamią prawo, kiedy jest im to na rękę; Danvers jeździła po pijaku po tym, jak brutalnie aresztowała za to kogoś innego. Problem zaś w tym, że na koniec nikt nie ma nawet wyrzutów sumienia, udało się wszystko zamieść pod dywan, a wszyscy żyją długo i szczęśliwie - oczywiście oprócz naukowców i biednego Otisa.
Heiss został potraktowany przedmiotowo, a nie człowiek. Przez cały sezon bohaterki traktowały zresztą mężczyzn w taki sposób i nie doczekało się to komentarza. No i nawet ten dobroduszny Prior Junior przesiąkł ich zepsuciem - mimo odkrycia, iż Navarro i Danvers tuszowały morderstwo, nie zgłosił tego wyżej. Później sam stał współwinny innej zbrodni, którą ukrył. I to niepotrzebnie.
Czytaj inne nasze teksty dotyczące serialu „Detektyw” od HBO:
Jeśli to wszystko miało być światopoglądowym manifestem a la „Barbie” (gdzie tezy dotyczące patriarchatu pasowały i wybrzmiały akurat celnie!), to Issa Lopez ewidentnie rozminęła się z moimi oczekiwaniami. Liczyłem na solidny kryminał z dreszczykiem, w którym ostatni akt powinien być najważniejszy. W przypadku „Detektyw: Kraina nocy” okazał się on, tak po prostu, rozczarowujący.
Wszystkie sześć odcinków „Detektyw: Kraina nocy” można już oglądać w HBO Max.