O drugim sezonie "Detektywa" można powiedzieć wiele złego, ale finał zapowiada się ekscytująco
Za nami przedostatni odcinek drugiego sezonu "Detektywa". Nowa seria jednego z najlepszych seriali ubiegłego roku spotkała się z bardzo mieszanymi opiniami, które w dodatku zmieniały się w trakcie jej trwania. Sam również - po początkowym entuzjazmie - niemal już straciłem nią zainteresowanie. Niemniej jednak, zbliżający się wielkimi krokami finał budzi emocje.
Choć drugi sezon "Detektywa" generalnie oceniany jest gorzej od pierwszego, nie brak i takich, dla których jest on zdecydowanie ciekawszy i bardziej ekscytujący od "przegadanej i nudnej" poprzedniej serii. Są i tacy, dla których "dwójka" jest kompletnie nie do przyjęcia. Osobiście stoję w rozkroku pomiędzy tymi opiniami.
Nie można nowej odsłonie "Detektywa" odmówić fantastycznych kadrów, umiejętnego kreowania tajemniczego i mrocznego klimatu, znakomitego aktorstwa, ciekawie napisanych postaci czy fantastycznej ścieżki dźwiękowej, a więc rzeczy, które w dużej mierze zadecydowały o sukcesie pierwszego sezonu.
Jedyny problem, jaki z nią mam, to sposób, w jaki poprowadzona została fabuła.
Zaczyna się intrygująco. Okaleczone zwłoki menadżera miasta Vinci, Bena Caspere, z którego śmiercią wiążą się poważne konsekwencje dla wielu wpływowych ludzi, zapowiadają zajmujące śledztwo, pełne zagadkowych zdarzeń i zwrotów akcji. I tak jest istotnie, niestety tylko na początku. Z czasem, całe zainteresowanie umyka gdzieś wśród kolejnych ślepych tropów oraz nic nie wnoszących do fabuły scen. Najgorsze jest jednak to, że rzeczone śledztwo zasadniczo w każdym odcinku rozpoczyna się na nowo. Trudno się tym nie zmęczyć.
Mimo tego kolejne odcinki nowego sezonu "Detektywa" oglądałem może bez emocji i fascynacji, ale jednak z pewną przyjemnością.
I po emisji siódmego, przedostatniego już, stwierdzam, że warto było czekać. Po pierwsze dlatego, że to bodaj najciekawsza odsłona drugiej serii tego serialu, która nareszcie znacząco popycha akcję do przodu, a po drugie - bo stanowi wyśmienite preludium do finału, który ma szanse zachwycić.
Przez cały siódmy odcinek wyraźnie czuć nastrój przygotowań do czegoś, co ma wkrótce nastąpić. Czegoś wielkiego, drastycznego, ostatecznego. Bohaterowie szykują się niby na wojnę, planują dalsze posunięcia i zaczynają wdrażać je w życie. Samo to jest naprawdę ekscytujące i niesie ze sobą obietnicę, że finałowi uda się zgrabnie domknąć wszystkie wątki i zakończyć całą tę opowieść w sposób nie tylko spójny, ale i ciekawy.
Jakby tego było mało, na tym torcie znalazły się też dwie cudowne wisienki.
SPOILERY Pierwszą jest postępowanie Semyona, który nareszcie zaczyna działać, a nie jedynie użalać się nad swoim losem. Grany przez Vince'a Vaughna bohater stawia wszystko na jedną kartę i pali za sobą mosty - niezależnie od tego, czy wygra, czy przegra, rozwiązanie będzie porywające. Drugą - prawdopodobna śmierć Paula Woodrugh. O ile w wypadku Raya Velcoro można było mieć -uzasadnione - wątpliwości co do tego, że postrzał okazał się śmiertelny, tak tym razem sprawa wydaje się przesądzona. Woodrugh dowiedział się czegoś ważnego i najprawdopodobniej nie dane będzie mu się tym z nikim podzielić. Wyjątkowo nie budzi to mojej irytacji, że akcja po raz kolejny zostaje bezsensownie spowolniona. Bo przed nami już tylko jeden odcinek i tak czy inaczej, wszystko musi się wyjaśnić. A zastrzelenie jednego z głównych bohaterów tuż przed tym świetnie buduje napięcie i każe zastanowić się, jaki w związku z tym będzie finał tej historii. KONIEC SPOILERÓW
Finałowy odcinek "Detektywa" będzie wyjątkowo długi. Potrwa aż 87 minut. Prawie półtorej godziny, by umiejętnie spointować tę opowieść. Jestem pełny nadziei - jeżeli wszystko się uda, "Detektyw" może okazać się jednym z tych seriali, które docenia się dopiero po obejrzeniu całości. Czego sobie i wam życzę.