Książki na podstawie gier rzadko odrywają się od dna i wypływają na powierzchnię uwagi czytelników. Czytadła z uniwersum Halo lub WarCrafta mają zazwyczaj ładnie zaprojektowane okładki, ale to wszystko, co można o nich dobrego powiedzieć. Dziś premiera nowej książki ze świata Diablo. Czy nadaje się do czegoś więcej, poza rolą podkładki pod kufel piwa?
Diablo to wielka historia, której początki sięgają 1996 roku, gdy na świecie pojawiła się pierwsza gra z serii. Ewenement tego hack and slasha polega na tym, że specom z Blizzarda udał się połączyć ciężki jak katowski topór klimat z niezwykłą grywalnością. Ta gra wsysała na długie tygodnie nie pozostawiając wiele miejsca na normalne życie i obowiązki. Pamiętam jak dziś, że za czasów pierwszego Diablo bardziej martwiłem się brakiem many, niż pustą lodówką.
Papierowe historie nawiązujące do fabuły z gry pojawiły się dość późno. Pierwsza, która trafiła do moim rąk, została wydana w 2001 roku. „Dziedzictwo krwi” to opowieść o Norrecu Vizharanie autorstwa Richarda A. Knaaka, twórcy serii Dragonlance. Knaak napisał również trzy książki ze świata Conana oraz nowele z uniwersum WarCrafta i StarCrafta. Knaak wyprodukował w sumie siedem książek z serii Diablo (niektóre wspólnie z innymi autorami), ale były to dzieła nierówne jak wiejska droga rozjechana kołami traktora.
Najnowsza publikacja bazuje oczywiście na ostatniej grze, czyli Diablo III - najświeższej odsłonie walki z siłami Płonącego Piekła. To już druga książka, bowiem pierwsza, zatytułowana „Diablo III: Zakon”, pojawiła się jeszcze w połowie ubiegłego roku. Była to historia podstarzałego Deckarda Caina, ostatniego z Horadrimów, przywódcy legendarnego zakonu, którego członkowie ukatrupili niegdyś nieświętą trójcę: Diablo, Mefisto i Baala. Schematyzm i powtarzalności całej historii (zło powstało i znowu trzeba szukać bohatera, który stanie mu naprzeciw) oraz brak pomysłu Kenyona Nate na urozmaicenie tej historii, przybijał mnie z każdym kolejnym rozdziałem. Na dodatek Nate wciąż i wciąż powtarzał te same frazy i sformułowania, co miało chyba odpowiadać starczej demencji Deckarda, ale litania narzekań nie spełniała żadnej roli, poza moją irytacją.
Z tego powodu bardzo nieśmiało spoglądałem na kolejną książkę z diabolicznym motywem na okładce. Obawiałem się niepotrzebnie. Przede wszystkim najnowsza publikacja to nie jedna, rozwleczona niczym jelita krowy opowieść, ale zbiór opowiadań wyfasowanych przez różnych autorów. Każda historia jest odmienna, napisana w nieco innym stylu, z innej perspektywy, chociaż łączy je wspólne uniwersum oraz przeciwnik, demony i inne paskudztwa z piekła rodem. „Diablo III: Rodzą się Bohaterowie, Zapada Mrok” to leciuchne opowiadania, mocno podlane krwią i niestroniące od przemocy, ale przecież nikt nie spodziewa się, że będą to historie o miłości. Plejada potworów i ich rzeźników to postacie, które spotkaliśmy wcześniej w grze. Miło znowu je zobaczyć, a raczej wyobrazić i o nich poczytać.
Chciałem początkowo przyczepić się, że to literatura, która nadaje się do co najwyżej do czytania w wiacie tramwajowej, ale w gruncie rzeczy, czy to źle? Książki to też rozrywka i jeśli czytelnik nie będzie oczekiwał niczego ponad niewysokich lotów horrorki a la Graham Masterton, będzie na pewno zadowolony i odprężony. Ta chwila niewyszukanej zabawy kosztuje nieco ponad 26 złotych (księgarnia Matras), za wydanie papierowe. Co ciekawe, wydawca, czyli Fabryka Słów, sprzedaje książkę ze świata Diablo III drożej, w cenie 34,90 zł. Zła wiadomość jest taka, że zapewne nieprędko zobaczymy wersje cyfrową, bo oczywiście plików pdf na Chomiku nie liczę.