Pandemia jeszcze wyjdzie Disneyowi na dobre. Firma idzie na streamingową wojnę – co to oznacza dla widzów?
Choć można było się tego spodziewać w czasach pandemii, decyzja Disneya, aby poświęcić więcej uwagi dystrybucji VOD, to wynik nie tylko szalejącego koronawirusa, a także nieudanych i chaotycznych działań firmy w ostatnich tygodniach.
Trudno nie zacząć tego tekstu od boleśnie banalnego stwierdzenia, że COVID-19, chcąc nie chcąc, zmieni(ł) cały świat. Koronawirus zostawi po sobie traumatyczny ślad w świadomości społecznej całego pokolenia, a także bardziej namacalne znamię w postaci odmiennego podejścia do wielu biznesów oraz sposobów ich funkcjonowania (nie mówiąc już o tym, że wiele działalności przestanie w ogóle istnieć).
To niesamowite, jak delikatna jest materia ludzka oraz wszelkie nasze struktury, które, jak widać, są w stanie zostać poważnie naruszone przez mikroskopijne, niewidoczne gołym okiem żyjątka odpowiedzialne za COVID-19. Powaliły one na kolana chociażby wartego miliardy dolarów giganta świata rozrywki, który do tej pory ewidentnie nie radzi sobie z rzeczywistością pandemiczną. Mowa tu oczywiście o Disneyu.
Parki rozrywki, przynoszące olbrzymie pieniądze i zatrudniające tysiące ludzi, zostały zamknięte. Podobnie jak kina, które już po ponownym otwarciu nie gwarantują wielkich zysków, a te są niezbędne, by wielkie inwestycje w superprodukcje firmy mogły się zwracać i zarabiać na siebie. Wprawdzie wątpliwym jest, aby Disney w bieżącym roku był w stanie, w normalnej sytuacji, mieć przychody na podobnym poziomie co rok czy dwa lata temu, ale z pewnością niemożność pokazania w kinach na dużą skalę takich filmów jak „Mulan”, „Czarna Wdowa” czy „Co w duszy gra” musiała zaboleć.
Do tego doszły jeszcze nieprzemyślane i fatalnie zaplanowane decyzje związane z przenosinami filmu „Mulan” z kin do serwisu Disney+. Wprawdzie nie dotyczyły one naszego kraju, ale w Stanach Zjednoczonych dla przykładu, „Mulan” była dostępna do wypożyczenia dla subskrybentów platformy za dodatkową opłatą, prawie 30 dol. Kilka tygodni później film ten został udostępniony na innych platformach, np. Google Play czy iTunes za tą samą opłatą, tyle że już nie do wypożyczenia, ale do zakupu na własność.
Trudno się dziwić, że wielu subskrybentów Disney+ się oburzyło.
To przecież ewidentne – mówiąc kolokwialnie – robienie swoich własnych, płacących za usługę klientów w konia, oferując im gorszą ofertę niż dostali ci, którzy nie są abonentami serwisu.
Przedziwne decyzje biznesowe, które mogą się odbić firmie czkawką – trudno pomyśleć inaczej – podejmowane były na ślepo, na zasadzie improwizacji i szybkiego działania w czasach kryzysu. Co oczywiście nie tłumaczy błędów rodem z podręcznika „Jak nie prowadzić firmy i mieć swoich klientów w głębokim poważaniu”.
O chaosie decyzyjnym niech świadczy fakt, że kolejna duża premiera Disneya, animacja „Co w duszy gra” trafi już do Disney+ (w USA, bo do Polski raczej przywędruje w formie kinowej) bez dodatkowych opłat dla subskrybentów. Tak powinno być od samego początku.
Wspomniane wyżej problemy finansowe oraz chaos i nieumiejętność spójnego działania w obrębie streamingu skłoniły Disneya do restrukturyzacji całej firmy.
Studio powoła do życia dział Media and Entertainment Distribution, którym zarządzać będzie Kareem Daniel, a skupiać się on będzie na treściach streamignowych. Wewnątrz Media and Entretrainment Distribution będą znajdywać się trzy jednostki – Studios, General Distribution oraz Sports. Studios, będzie odpowiedzialne za produkcje filmowe, General Distribution za seriale i produkcje telewizyjne, a Sports, jak sama nazwa wskazuje, za treści związane z rozgrywkami sportowymi. Wszytko to ma dążyć do jak najlepszej monetyzacji poprzez streaming.
Nie określiłbym tego ruchu jako odpowiedź na COVID. Pandemia koronawirusa po prostu przyspieszyła proces przejścia do streamingu, który i tak by się w końcu wydarzył – powiedział w wywiadzie dla CNBC prezes Disneya, Bob Chapek.
I tu wypada się z nim zgodzić. Już przecież samo pojawienie się na rynku Disney+ oznaczało, że Disney prędzej czy później będzie przechodził w tryb streamingowy. Pandemia to tylko przyspieszyła, aczkolwiek jestem osobiście trochę zdziwiony, że przez te kilka miesięcy czasów kryzysowych popełniono w tej firmie tyle kiepskich decyzji.
Ale rychło w czas, Disney kładzie wszystkie ręce na pokład okrętu z banderą „streaming” i powoli wyrusza w cyfrowy świat z większym wiatrem w żaglach.
Ta decyzja była potrzebna, bo sama usługa Disney+, choć sprzedaje się znakomicie, to poza imponującą biblioteką archiwalnych filmów Disneya i Marvela oraz Star Wars, nie ma zbyt wiele nowych treści do zaoferowania. Jak rozumiem, stworzenie Media and Entertainment Distribution zmieni to na plus. Można także domniemywać, że Disney dzięki temu przyspieszy swoją obecność serwisu Disney+ w pozostałych krajach świata (także i w Polsce), gdzie jeszcze ta usługa nie jest dostępna.
Minusem z kolei może być to, że produkcja treści streamingowych to trochę inna para kaloszy niż produkcje z przeznaczeniem kinowym. Na streamingu zarabia się nie bezpośrednio za dany film, tylko zbiorczo za abonament, jest to oczywiście stały dopływ gotówki, a jeśli liczba subskrybentów na całym świecie jest ogromna, to ów dopływ jest równie duży, ale też raczej wyklucza tak wielkie przychody roczne firmy, jakie dotąd notował Disney z dystrybucji kinowej. Model biznesowy serwisu streamingowego działa zupełnie inaczej. A to oznacza dla nas, widzów, że Disney prawdopodobnie będzie tworzył mniej filmów niż do tej pory. Raczej też będą one miały mniejsze budżety, no chyba, że będzie mowa o tych, które będą produkowane także z myślą o kinach, jak już wróci normalność.
W przypadku Disneya, który serwuje nam wielkie widowiska, a nie kameralne, ambitne dramaty, to niekoniecznie dobra wiadomość. Wystarczy spojrzeć na 80 proc. filmów Netfliksa, by gołym okiem dojrzeć małe budżety na produkcję i wynikającą z tego dość niską jakość formalną, a nierzadko i fabularną. Oczywiście taki „The Mandalorian” nie prezentuje się wcale tak źle, ale pamiętajmy, że to jednak serial z uniwersum „Gwiezdnych wojen”.
Zmiany w Disneyu są więc całkiem oczywiste, pozostaje jedynie mieć nadzieję, że wpłyną one dodatnio nie tylko na kondycję firmy, ale i jakość treści serwowanych przez giganta. Pożyjemy, zobaczymy.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.