REKLAMA

Czasem zmiany nie wychodzą na dobre. Disturbed i ich nowy album Evolution – recenzja

disturbed evolution recenzja
REKLAMA

Nie ukrywam, że "Evolution", czyli siódmy album grupy Disturbed, był jednym z bardziej oczekiwanych przeze mnie krążków 2018 roku. Niestety, grupa postanowiła przejść przez proces brzmieniowych zmian, które w ostatecznym rozrachunku rozczarowują. Choć to nadal konkretne i rzetelne metalowe granie.

REKLAMA

W jakimś sensie "Evolution" jest swoistym odpowiednikiem "Czarnego albumu" Metalliki, tyle że w wersji Disturbed. To krążek stanowiący etap zmian, zwrócenia się ku bardziej dojrzałym i mainstreamowym brzmieniom, a więc też i odejścia od dawnego ciężaru ku lżejszemu ładunkowi gitarowych armat.

Oczywiście, Disturbed od samego początku swojej kariery, czyli debiutanckiej płyty "The Sickness" wydanej w 2000 roku, flirtowali z melodyjnym graniem. To było zresztą coś, co mnie do nich przyciągnęło. Przypięto im łatkę zespołu nu-metalowego, jednak ja zawsze twierdziłem, że to kapela, która na początku XXI wieku definiowała pojęcie nowoczesnego metalu. Nie było tu żadnego mieszania metalu z hip-hopem, jak to miało miejsce w przypadku Limp Bizkit czy Linkin Park. Było za to odwoływanie się do rapowej rytmiki, frazowania i układania rymów w kwestiach wyśpiewywanych przez Davida Draimana.

Warstwa liryczna była w kawałkach Disturbed zawsze imponująca. Zwarte, klarowne, krótkie acz treściwe rymy układały się same w sobie w swoiste konstrukcje dźwiękowe, idealnie współgrające z przesterowanymi, niskimi i charakterystycznymi riffami gitar Dana Donegana, mocną perkusją i wyrazistym basem. A przy tym Disturbed komponowali nośne melodie, niektórymi nie pogardziliby nawet popowi wykonawcy.

Draiman i spółka jednak umiejętnie trzymali to wszystko w ryzach ostrego, metalowego grania, nie przekraczając granicy popowego kiczu i nie zniechęcając do siebie zatwardziałych (by nie powiedzieć zardzewiałych) metalowców. Tym bardziej, że ich pierwsze płyty miały w sobie mnóstwo energii i dawały mocnego energetycznego kopa oraz robiły wrażenie swoją dzikością i surowością. Słyszalną zarówno w szorstkich riffach gitarowych oraz niemalże plemiennym skandowaniu, skrzeczeniu i gardłowym okrzykom Draimana, które przez długi czasu były znakiem rozpoznawczym Disturbed.

I nagle, po kilkunastu latach działalności, na zespół spadł nieoczekiwany sukces komercyjny.

Na płycie "Immortalized" pojawił się nagrany przez nich cover utworu The Sound of Silence duetu Simon&Garfunkel. Pozornie był to po prostu kolejny cover w ich karierze. Dotąd na każdej ich płycie można było znaleźć świetną metalową przeróbkę jakiegoś popowo-rockowego klasyka. Coverowali wcześniej m.in. takie grupy jak Tears for Fears, Genesis, U2. The Sound of Silence jednak okazał się wyjątkowy. Nie tylko nadał nowy, mocniejszy i bardziej donośny wydźwięk temu pięknemu utworowi sprzed dekad, ale też dzięki Disturbed zyskał on nowe życie i popularność, która przerosła wszelkie oczekiwania.

Do dziś oficjalny klip do tego utworu obejrzano ponad 400 mln razy na YouTubie! Wykonanie na żywo tego kawałka u Conana O’Briena obejrzano ponad 80 mln razy. Historia Distrubed zaczęła być postrzegana przez pryzmat tego kawałka, opisywana jako era przed i po The Sound of Silence.

Wcześniej kapela z Chicago należała do grupy najpopularniejszych metalowych grup na świecie w XXI wieku. Po The Sound of Silence zostali przetransportowani do gwiazdorskiej stratosfery i stali się jednym z najpopularniejszych zespołów na świecie, dołączając do gigantów takich jak Metallica czy Guns N’ Roses.

Naiwnym byłoby oczekiwać, że to wydarzenie nie będzie miało żadnego wpływu na Distrubed. The Sound of Silence było dla zespołu eksperymentem. Ten zawiódł ich w rejony twórcze, w które dotąd się nie zapuszczali.

Wielki sukces tego eksperymentu ośmielił ich do tego, by w pełni otworzyć te drzwi, zmiękczyć trochę swoje brzmienie, zwrócić się częściej w stronę nastrojowych ballad i przede wszystkim wykorzystać okazję i nagrać płytę skierowaną do o wiele większej publiki, która usłyszała o ich istnieniu dzięki The Sound of Silence.

I takie jest też "Evolution". O wiele lżejsze i bardziej radiowe w brzmieniu niż ich poprzednie dokonania. I choć starzy fani znajdą tu dla siebie kilka niezłych smaczków, to całościowo płyta Disturbed nie wypada dobrze na tle poprzedników.

Nie żeby to była pierwsza średnio udana płyta Draimana i spółki. Nigdy nie byłem nadmiernym fanem monotonnych i wtórnych krążków "Indestructible" i "Asylum". "Immortalized" przyniosło jednak trochę świeżości, dobrej energii i ciekawszych pomysłów, więc liczyłem, że "Evolution" także pójdzie tym tropem.

Are You Ready wprowadza mylne poczucie, że nie będzie tak źle.

Wprawdzie kawałek ten brzmi jak autoplagiat, w najlepszym wypadku kalka ich poprzednich wiodących singli z wcześniejszych płyt, ale właśnie dzięki temu można poczuć, że stare Disturbed jeszcze gdzieś się tam tli. Choć też nie ma tu już tego samego pazura i ciężaru co dawniej. Draiman śpiewa bezpiecznie, nie raczy słuchacza dzikimi okrzykami przypominającymi dźwięki wydawane przez goryle w okresie godowym, ale jest to solidna rockowo-metalowa jazda z nieźle wymierzoną rytmiką.

Mimo wszystko bardziej wolę późniejszy In Another Time. Odznacza się świetnym, zdecydowanie bardziej zapamiętywalnym, mocniejszym i podniosłym zarazem refrenem. Riff wiodący jest też cięższy i bardziej mięsisty.

W kwestii riffów to jednak Saviour of Nothing serwuje chyba najgłębsze, tłuściutkie i najciekawsze brzmienia, w dodatku okraszone świetną solówką w partii końcowej.

The Best Ones Lie ma z kolei bodaj najciekawszą śpiewaną linię melodyjną w refrenie. Mi z miejsca wpadła do głowy i nie może się z niej wydostać.

Ale takie No More to już jednak drobna pomyłka. Utwór brzmi tak jakby zagubił się gdzieś po drodze z tracklisty Nickelbacka i nie wiedzieć czemu trafił do Disturbed.

Reason to Fitght to pierwsza wyraźna próba wykorzystania popularności The Sound of Silence i zaproponowania słuchaczowi podobnej ballady utrzymanej w tym samym nastroju. Nie jest najgorsza, choć mimo wszystko mieści się raczej w średnich rejestrach. Spodoba się zapewne słuchaczom, którzy poznali Disturbed właśnie przez wspomniany wcześniej cover. Natomiast nie ma w sobie ani grama tej samej mocy i wielkości co The Sound of Silence.

O wiele lepiej wypada takie Watch You Burn, utrzymane trochę w stylistyce Solsbury Hill Petera Gabriela w zwrotkach. Przewodzą tu gitary akustyczne i delikatniejszy, choć nadal potężny wokal Draimana. Choć z ballad, których Disturbed jeszcze nigdy nie nagrali tyle co na "Evolution", najlepiej radzi sobie Hold On to Memories. Przyjemny w obyciu, idealny do wspólnego śpiewania przy ognisku. Choć nigdy nie sądziłem, że Disturbed nagra coś takiego. Ale cóż, wszystko się może zdarzyć, jak śpiewała niegdyś rodzima wokalistka.

Na pewno jednak dzięki temu zwracaniu się ku balladowym numerom kapitalny wokal Davida Draimana jest w stanie w pełni wybrzmieć.

Od lat jestem jego fanem. Jest on szkolonym klasycznie śpiewakiem i potrafi zdecydowanie więcej niż rytmicznie krzyczeć do mikrofonu. Ma świetną barwę, niemałą skalę, fenomenalnie panuje nad głosem i potrafi całkiem zręcznie skakać po pięciolinii. W Already Gone osiąga taką głębię, jakiej chyba jeszcze fani Distrubed nie słyszeli.

Disturbed zawsze grali muzykę dość kwadratową, opartą na sztywnych schematach. I choć ich albumy były z jednej strony bardziej monotonne od "Evolution", bo zawierały praktycznie same metalowe petardy, to paradoksalnie ta płyta wydaje się bardziej bezbarwna. Jak widać nie zawsze chodzi o różnorodność. Liczy się przede wszystkim pomysł. Wcześniej, szczególnie na swoich pierwszych trzech krążkach, Disturbed zachwycali nieokrzesaniem, dziką energią, często ubarwiając sztywną metalową maszynerię jakimiś ciekawymi ozdobnikami, przejściami oraz melodiami.

Na "Evolution" nie ma już żadnych eksperymentów ani interesujących rozwiązań. To bezpieczna płyta, która przedstawia nowe Distrubed – spokojniejsze, bardziej mainstreamowe, i przy tym niestety trochę bardziej nijakie i... nudne.

Zgrzeszyłbym jednak pisząc, że to kompletnie nieudana płyta. W kategorii melodyjnego metalu jest to solidna pozycja. Znajdziecie tu i parę dobrych, mocnych riffów, nawet jeśli gdzieś już słyszeliście podobne. Czekają też na was naprawdę świetne wokale Davida Draimana, jednego z najlepszych głosów w muzyce rockowej.

REKLAMA

Do tego "Evolution" wyprodukowane jest bez zarzutu, brzmienie całości jest dopieszczone do granic możliwości i żaden z instrumentów nie został potraktowany po macoszemu. Tyleż samo uwagi zostało poświęcone wokalom co uwydatnieniu pracy perkusji czy soczystych basów. Starzy fani Disturbed będą kręcić nosem. Ja sam nim kręcę. No, ale my już się nasyciliśmy klasycznym Disturbed. Teraz kapela próbuje wykorzystać swoje pięć minut sławy i nagrała album dla nowej, szerszej publiki. Oby tylko w dłuższej perspektywie nie zapomnieli o tej starej.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA