Kiedyś mieliśmy „Alternatywy 4” z doskonałym Romanem Wilhelmim i Wojciechem Pokorą, „Zmienników”, masę dowcipnych seriali rodzinnych, począwszy od „Podróży za jeden uśmiech”, poprzez „Wojnę domową” z rozbrajającymi Ireną Kwiatkowską i Krzysztofem Musiałem-Janczarem, aż do chociażby „Siedmiu życzeń” z kotem Rademenesem. Dziś mamy piękne polskie ściernisko z „Hotelem 52”, po którym czasem przetoczą się jakieś dwie XL-ki w towarzystwie Ojca Mateusza, jak zwykle pędzącego na rowerze.
Polskie produkcje telewizyjne i te, które wkroczyć mają na ekrany kin, oglądam bardzo rzadko. Humor współczesnych polskich komedii skończył się na filmie „Chłopaki nie płaczą”, a dobre, naprawdę dobre seriale, te które oglądamy bez poczucia sztampowości i naiwności, w latach 90. XX wieku. Nie, nie chodzi o to, że po tym czasie już nic dobrego nie powstało. Chodzi o to, że zalewa nas fala kretynizmu, wylewającego się z ekranu.
Seriale są dla bab, bo baby są głupie
Kobiece produkcje telewizyjne i internetowe przewyższają swoją głupotą inne i jest to niezaprzeczalny fakt. Fabuła kreowana jest pod konkretny typ baby – najlepiej takiej, która szuka miłości albo jest udręczoną panią domu. Serial ma dać jej poczucie pewnej wyjątkowości, powiedzieć głośno – „hej i ty możesz zmienić swoje życie”. Kończy się na tym, że baba ma siłę odebrać pilota panu domu, który akurat wołałby oglądać mecz.
Przełomem w polskich serialach kierowanych głównie do kobiet była „Magda M.”. Nowoczesna pani prawnik, która na studia przyjechała do Warszawy, mająca przyjaciela geja i obracająca się wśród elity stolicy, zdobyła serca widzów. Joanna Brodzik stała się uwielbiana przez tłumy, a Paweł Małaszyński pojawiał się za zamkniętymi (niekoniecznie żeńskimi) powiekami w każdej sypialni. Niestety, po sukcesie „Magdy M.” nie sposób policzyć produkcji, które żerują wręcz na utartym i sprawdzonym schemacie.
Przepis na serial udany
Główni bohaterowie powinni być w wieku produkcyjnym tj. pomiędzy mniej więcej 20 a 35 rokiem życia. Oboje atrakcyjni, mający już bądź zdobywający dobrą pracę, która pozwala obracać im się w elitarnych kręgach ludzi bogatych, wykształconych i tak samo pięknych jak oni. Nawet jeśli kobieca postać jest typową maszkarą, to pod wpływem trudnej miłości zmienia się we wspaniałego motyla, który podbija serce wszystkich dotychczasowych wrogów.
Na drodze do cudownej i bezproblemowej miłości naszej uroczej dwójki stoją: rodzice przynajmniej jednej ze stron, aktualna lub była żona czy zakochany wielbiciel z przeszłości. Czasem gdzieś obok przetoczy się przyjaciel, który ma nadzieję na coś więcej, ale jest tylko smutnym misiem z mokrym noskiem.
Oczywiście, oprócz przeszkód, wynikających z nastawienia najbliższej rodziny i niektórych znajomych, kłótnie między główną parą bohaterów muszą wynikać z ich złych zachowań, zazdrości, niewiary w aktualnego bądź potencjalnego partnera. Liczne, męczące i absurdalne zwroty akcji są mile widziane. Niemniej nie ma się czego bać, wszystko skończy się szczęśliwie, bowiem w ich środowisku zawsze znajdzie się jakaś dobra dusza, która radośnie ich połączy.
Aby całość była tyle wesoła, co melodramatyczna, niezbędne są: jakaś tajemnica i smutna przeszłość jednego z bohaterów. Dobrze, jeśli jedno z rodziców głównej postaci nie żyje bądź jego mama i tata są rozwiedzeni. Bardzo często między bohaterami, którym kibicujemy, a ich rywalami toczy się walka o wielkie pieniądze i status społeczny. Żeby wiedzieć, jak ta wojna się skończy, nie musimy oglądać ostatniego odcinka.
To tylko wierzchołek góry lodowej
Warto zwrócić uwagę, że opisywana serialowa konstrukcja, która pasuje zarówno do „Magdy M.”, „Julii”, „BrzydUli” (miły wyjątek od reguły, który potrafił szczerze bawić; ach, ta Violetta!), „Majki”, „Przepisu na życie”, „Teraz albo nigdy!” i wielu innych produkcji (choć faktycznie trudno czasem nie odnieść wrażenia, że TVN kręci dla Polski A, a Polsat dla Polski B) odnosi się tylko do tzw. nowoczesnych seriali. A stare tasiemce mają się bardzo dobrze. „Klan”, „M jak miłość” czy inne tego typu polskie „Mody na sukces” miały, mają i będą miały swoich fanów, którzy licznie zasiadają przed telewizorem i podporządkowują swoje życie programowi telewizyjnemu. Choć takie produkcje już dziś nie powstają, te które są kontynuowane nie zmieniają swojej „katolickiej” wizji świata i prezentują raczej konserwatywny model rodziny.
Wizja świata
Świat prezentowany w nowoczesnych polskich serialach daleki jest od rzeczywistości. Zwykle oglądamy życie wspaniałych ludzi w wielkich miastach (dobrze, jeśli pojawią się jakaś lesbijka albo gej), a jeśli ktoś pochodzi z małej miejscowości bądź ze wsi bardzo często pokazany jest jako osoba zaściankowa, nie umiejąca się zachować i po prostu głupia. Stereotypowość świata przedstawionego kłuje w oczy i nawet jeśli przy pierwszym, drugim, czy trzecim serialu akceptujemy taką prostą i niewymagającą konwencję, to za czwartym razem szlag może nas trafić. Najśmieszniejsze wydają się być problemy finansowe naszych bohaterów – każdy z nich, nawet ubogie studentki, ma tysiące ubrań w szafie, samochód i całkiem niezłe mieszkanie albo i ogromny dom, ale zdarza się, że nasi ulubieńcy nie mają czym zapłacić za artykuły pierwszej potrzeby.
Zrozumiałe jest, że chętniej oglądać będziemy ciekawe i światowe życie, niż marną blokowiskową egzystencję wśród trzepaków i obsikanych piaskownic. Niemniej nierealność i zwyczajna kuriozalność prezentowanych problemów i zachowań serialowych bohaterów nie mieszczą się przeciętnemu człowiekowi w głowie. Pragniemy odnaleźć siebie w naszych ulubionych postaciach, a coraz częściej nie możemy. Bo czy normalne jest oglądanie, jak ktoś po dostaniu patelnią w głowę nagle odzyskuje pamięć? (vide: „Przepis na życie”).
Męska rzecz
Rzecz z męskimi serialami ma się podobnie, choć te wypadają znacznie lepiej na tle babskich nudziarstw. Być może ze względu na mocną tematykę i zdarza się, że prawdziwe emocje. Seriale takie jak „Pitbull”, „Oficer” to przykłady pokazujące, że da się zrobić wciągającą fabułę z postaciami z krwi i kości. Niestety, co by nie twierdziła pani Korwin Piotrowska w swojej „Bombie…”, Piotrowi Adamczykowi nie udało się uratować „Naznaczonego”. Maciej Zakościelny i Jakub Wesołowski skutecznie zniechęcają do „Czasu honoru”, podobnie jak Szyc i Karolak do kolejnych polskich „dzieł” kinematografii.
Zresztą problem z, idąc tropem stereotypów, męskimi serialami zaczyna się już od podszewki. Mianowicie, powstaje ich po prostu za mało. Całą ramówkę wypełniają tak naprawdę babskie wyciskacze łez. Wystarczy też wejść sobie choćby na TVN Player, na którym królują programy dla bab. Więcej mięsa, Polsko! Tak trzeba by powiedzieć.
Rynek międzynarodowy
Próba porównania naszych rodzimych produkcji telewizyjnych z rynkiem zagranicznym (celuję głównie w produkcje amerykańskie i angielskie) wyszłaby żenująco. Wystarczy tylko wymienić kilka tytułów, poszukać odpowiednika (prawdopodobnie nie znaleźć go), by wiedzieć, że jeszcze daleka droga przed nami, zanim do polskiej telewizji wkroczą ojczyźniane „Breaking Bad” czy „Desperate Housewives”. Przypomnijmy sobie chociażby „Seks w wielkim mieście” i „Klub szalonych dziewic”. Komentarz wydaje się być zbędny.
Niektóre seriale i jeszcze więcej obejrzysz na TVN Player lub na VOD.pl.