Robert de Niro się zestarzał. Powoli przestaje już być łowcą jeleni, wściekłym bykiem, taksówkarzem czy chłopcem z ferajny. Zamiast tego zaczął nadwyrężać swój prestiż udziałem w tak kiepskich filmach, jak Ricky i Łoś Superktoś, Godsend albo w średnio zabawnych komediach, jak Poznaj mojego tatę oraz Poznaj moich rodziców. Jednakże na stare lata już po raz trzeci zabrał się za reżyserię.
No i wyreżyserował film nawet nie byle jaki. Ale też film nieszczególnie wybitny. Ciekawy obraz z dużymi aspiracjami, opowiadający o pracy agenta amerykańskiego wywiadu w początkach jego istnienia. Film nabity jest typowymi dla amerykańskiego kina patriotycznymi przesłankami. Oto w Dobrym Agencie poznajemy młodziutkiego Edwarda Wilsona (w tej roli Matt Damon). Właśnie skończył studia i dostał propozycję pracy w amerykańskim wywiadzie. Porzuca ledwie poślubioną żonę (Angelina Jolie) i wyjeżdża z kraju, aby za wszelką cenę obronić swą ojczyznę przed Związkiem Radzieckim, bowiem właśnie trwa zimna wojna. Historia filmu oparta jest na życiu autentycznego agenta Jamesa Jesusa Angletona.
Streszczenie fabuły, jakie przeczytaliście powyżej, może wydawać się dość lakoniczne w stosunku do właściwie przedstawionej historii. Bowiem sceny w filmie co i rusz przeplatają się w jakimś dziwacznym galimatiasie. Mamy rok 1961, nagle 39, potem 40-sty któryś, a potem znowu 50-ty któryś. I nie wiadomo, po cóż to tak skonstruowane, chyba tylko po to, aby zdezorientować widza i wyeksponować oglądany przez niego obraz jako dzieło ambitne i trudne. Bo, szczerze mówiąc, nie przysparza to filmowi ani walorów artystycznych ani nie sprawia, że ostatnie sceny stają się porażająco szokujące. Film ciągnie się przez 3 godziny, brak tu wartkiej akcji i ogólnie nieco przynudza. I ja doskonale rozumiem, że Dobry Agent filmem bez wartkiej akcji właśnie miał być. Bo to spojrzenie na pracę agenta jako znudzonego człowieka, zamęczanego papierkową robotą i trudnymi decyzjami, ciągłym stresem i koniecznością ograniczenia swojego wolnego czasu.
Edward Wilson w imię patriotycznych wartości bez wahania poświęca życie rodzinne oraz relacje z synem, którego zresztą po raz pierwszy ujrzał na oczy, gdy ten miał pięć lat. I cholernie cieszę się, że obejrzałem ten film u siebie w domu, a nie w kinie, bo ospała akcja zdążyłaby w kinowym fotelu uśpić. W domu natomiast mogłem w dowolnej chwili zatrzymać film, cofnąć i przemyśleć, o czym oni, do diabła, właśnie mówili?
Bo Dobry Agent nijak nie sprawdza się na randkę ani seans z kumplami przy piwie. Ten film trzeba obejrzeć w zupełnej ciszy, skupieniu i samotności, aby pojąć jego sens. Trzeba skoncentrować swoją uwagę na ekranie i uważnie słuchać dialogów. I tak przez prawie trzy godziny, a to piekielnie trudne dla przeciętnego widza zadanie, kiedy w kadrach niewiele się dzieje.
Nie mam pojęcia, czy to jest dokładnie to, co Robert de Niro naprawdę chciał osiągnąć, zakładając, że nie chciał uśpić widza. Oczywiście doceniam też to, co reżyser chciał mi naprawdę przekazać, bo oglądając obraz z uwagą można się chwilami zapatrzeć. Ale nie ma tutaj z kolei nic, co mogłoby nas zmiażdżyć. I nie oceniam też Dobrego Agenta źle. Sądzę raczej, że to obraz przeciętny, który mógłby być czymś dużo ciekawszym, gdyby czegoś nie zabrakło.
No bo wszystko jest OK od strony realizacyjnej - jest ładna scenografia i klimat z połowy ubiegłego wieku. Jest dobra gra aktorska, szczególnie odtwórcy głównej roli - Matta Damona, a zaraz obok niego Angeliny Jolie. Na początku miałem nawet wrażenie, że fabuła będzie rozwijać się ciekawy sposób, ale niestety, chyba się nie udało.