Jak dobrze ocenić film? Cóż, ja zawsze powtarzałem, że to widz ma się dostosować do filmu, a nie odwrotnie. Wiadomo, są gusta i guściki. Ale to nie oznacza, że zwolennik intelektualnej rozrywki ma prawo wyrażać niepochlebne opinie o czysto rozrywkowym kinie akcji w stylu "Szklanej Pułapki" na przykład.
Kiedyś ktoś w moim domu kupił Wyborczą, a w tejże Wyborczej był program telewizyjny. Przeglądając ten program telewizyjny padłem momentalnie na glebę i miałem ochotę więcej się nie podnosić. Nie wiem czy cała wkładka została napisana przez jedną osobę, czy też owa gazecina specjalnie powybierała takich krytyków filmowych. Otóż w ich oczach wszelkie filmy akcji i komedie były niemalże natychmiast dyskwalifikowane. Każdy, ale to każdy film, bez wyjątków musiał przesyłać jakieś ważne treści, mieć głębszy sens i przesłanie, ogólnie musiał być obrazem kultowym, takim, bo obejrzeniu którego widz będzie miał poczucie obycia się z prawdziwą sztuką. Z przerażeniem przeczytałem, że klasyczne dzieło duetu Tarantino-Rodriguez pod tytułem "Od zmierzchu do świtu" jest niesmaczne. Za to nudne jak flaki z olejem, niskobudżetowe filmidło "Malibu's Most Wanted" otrzymało ocenę wyżej ponieważ w zabawny sposób krytykuje afroamerykańskie środowisko.
Zresztą byłem przerażony niemalże wszystkimi opiniami. Obiecałem sobie, że nigdy w życiu nie wezmę programu TV Gazety Wyborczej do ręki, a jeśli wezmę, to tylko po to, aby wyrzucić toto do pieca. Moim zdaniem takich krytyków filmowych powinno się izolować od jakichkolwiek możliwości krytykowania. Kino ma służyć przede wszystkim do rozrywki. Filmowi artyści niech sobie robią swoje, niech kręcą intelektualne obrazy, które zmienią moje życie, które nauczą mnie kochać psy i dzieci, i które wryją mi się na długo w pamięć. Jak będę miał ochotę to obejrzę. Ale nie żyję przecież w świecie, gdzie artyzm jest wartością najwyższą. Jestem ludzki, mam czasem ochotę na płochą rozrywkę, obejrzeć coś lekkostrawnego. Jestem człowiekiem dziwacznego charakteru, pewnie zresztą nie ja jedyny. Czasem przez kilka dni rysuję z zapamiętaniem jakieś obrazki po zeszytach, innym razem czytam książkę za książką, z kolei jeszcze innym razem mam ochotę pooglądać filmy. Oglądam wówczas jeden za drugim, po kilka dziennie. Ale tak samo jak czasami mam ochotę narysować domek, a czasami gołą babę, tak samo czasami mam ochotę obejrzeć "Obywatela Kane'a", a czasem "Batmana".
I dlatego też niezależnie od typu oglądanego filmu oceniam w nim zawsze warstwę realizacyjną i nawet zwyczajnego filmu robionego, jak to się mówi, pod publikę nie oceniam jako typowy konsument. Zwracam uwagę na pracę kamery, grę aktorów, efekty specjalne, ogólne aspekty realizacyjne produktu i kalkulując to wszystko jestem w stanie ocenić taki film jako dobry lub zły.
Miłość do filmów zaszczepił mi ojciec. To z nim zawsze, już od młodych lat oglądałem w telewizji filmy akcji, dobre komedie, dramaty i filmy ambitne. To dzięki niemu zacząłem zwracać uwagę na nazwiska reżyserów, zacząłem rozpoznawać aktorów. I co najważniejsze dzięki niemu nauczyłem się oceniać konkretne aspekty obrazu. Z wiekiem nauczyłem się, że dobry film jest pojęciem względnym. Dobry film to niekoniecznie ambitny film, jak sądzą krytycy Wyborczej. Owszem, te dwa aspekty mogą się pokrywać. Ale nie wolno z góry dyskwalifikować czegoś, tylko dlatego, że ma charakter czysto komercyjny.
Doceniam wszystkie gatunki filmowe. "Transformers" w starciu z, dajmy na to "Ojcem Chrzestnym" jest filmem złym, badziewnym i kiczowatym. Ale "Transformers" jako dostarczyciel rozrywki jest filmem bardzo dobrym. Nie arcydziełem, ale filmem właśnie bardzo dobrym. Oczywiście można się kłócić, że ma kilka nielogiczności w fabule, że razi głupotą, itd. Ale celem kinowych "Transformersów" było dostarczenie nam dobrej zabawy, zaserwowanie wizualnego efekciarstwa i emocji, a z tego film świetnie się wywiązał. Ba, to chyba najlepsze kino akcji jakie obejrzałem od kilku lat. Jest tu wszystko co w dobrym kinie akcji znaleźć się powinno - dynamika, rozwałka na wielką skalę, świetne humorystyczne momenty oraz młody bohater, z którym można się utożsamić (moim zdaniem, jeden z najważniejszych elementów filmów akcji).
Z artyzmem różnie przecież bywa. Można wziąć patyk i rozmazać nim na płótnie kilka barw. Potem nadać jakiś tytuł w stylu "Żywot księżycowej księżniczki" i mówić o sztuce. A można też posadzić na krześle gołą babę i narysować jej bardzo dokładny portret. I też sztuka. Problem tkwi w odbiorcy.
Ostatnio na przykład przypomniało mi się o filmie "Atak pająków", który swego czasu spodobał mi się szczególnie. I zaglądając na wortale filmowe zszokowany przyjrzałem się opiniom użytkowników. Opiniom ludzi kompletnie niezorientowanym, jakie cele przyświecały twórcom. I chyba też opiniom kretynów i idiotów, bo nawet podczas oglądania nie zorientowali się, że coś jest nie tak. Otóż przerażająca większość ludzi odebrała "Atak pająków" jako autentyczny horror, który miał ich wystraszyć na śmierć!
Naprawdę, zastosujcie się do mojej rady - nie oglądajcie filmów Michaela Baya czy Johna McTiernana jeśli macie potem mówić, że to dno i komercha. Bo o ile faktycznie jest to komercha to filmy tych panów nie są dnem. Są świetnym rozrywkowym kinem, które z przyjemnością obejrzę do piwa i które dostarczą mi czystej, niczym niezmąconej rozrywki. I nie oceniajcie mi tutaj wszystkiego pod względem artystycznych walorów, bo nie wszyscy są artystami. Niektórzy są bardzo sprawnymi rzemieślnikami.