REKLAMA

Serial „Dobry Omen” to najlepszy dowód na to, że dowcipy Pratchetta świetnie sprawdzają się na ekranie

„Dobry Omen” to wspólna powieść Terry’ego Pratchetta i Neila Gaimana. Amazon zdecydował się dać jej drugie życie w formie miniserialu.

dobry omen amazon
REKLAMA
REKLAMA

Świat zmierza ku końcowi. Wyczekiwany od dawna i zapowiadany przez święte pisma Armagedon zdarzy się już za kilka dni. Wszystko za sprawą chłopca, który jest synem samego Szatana. Antychryst już się narodził, siły piekielne wpadły na genialny pomysł, aby zainstalować go w rodzinie amerykańskiego ambasadora. Pozwoli to złemu do szpiku kości chłopcu uczestniczyć w ważnych dla polityki światowej wydarzeniach i koniec świata zainicjować wielkim międzynarodowym kryzysem.

Stop.

Plan bierze w łeb, bo w szpitalu, gdy piekielny potomek miał zostać podłożony żonie znanego polityka, doszło do pomyłki, a Antychryst trafił do... zwykłej rodziny mieszkającej w sielskiej brytyjskiej wiosce. Przez to ani siły piekielne, ani boskie, które stoją w naturalnej opozycji do upadłych aniołów, nie mają pojęcia, gdzie jest dziecko.

Historia opowiada o dwóch boskich bytach, które - tak jakoś się złożyło - stoją po różnych stronach barykady. Anioł Azirafal (w tej roli Michael Sheen) i demon Crowley (David Tennant) żyją na ziemi i wykonują najróżniejsze zadania, tak charakterystyczne dla przełożonych, którzy nimi zarządzają. Jednocześnie ich wielowiekowa bytność na ziemi sprawia im na tyle dużą radość, że na wieść o nadchodzącej Apokalipsie postanawiają oni połączyć siły i zneutralizować Antychrysta.

„Dobry Omen” to serial absurdalny.

I to zasługuje na największe pochwały. Umiejętność operowania absurdem, a zwłaszcza przeniesienie go na telewizyjny czy kinowy ekran z powieści to zadanie wyjątkowo trudne. Nie tylko dlatego, że te media posługują się innymi narzędziami i środkami stylistycznymi. Chodzi również o to, że takie żarty wymagają ogromnego wyczucia. Tu się to udało i naprawdę jestem pod wrażeniem, jak bardzo. Sporo tu rzecz jasna żartów religijnych i takich, które wymagają przynajmniej minimalnej erudycji, jeśli chodzi kulturę i historię świata.

Duet Michael Sheen i David Tennant sprawdza się wyśmienicie.

Chociaż muszę tu zauważyć, że bohaterowie są na tyle przerysowani, że z każdym kolejnym odcinkiem ich występy wydawały się nie wnosić wiele nowego do fabuły i z utęsknieniem czekałem na innych - często świetnie napisanych bohaterów: w obsadzie znalazło się miejsce m.in. dla Jona Hamma.

Przyczepić się można jednak do dwóch aspektów serii. Pierwsza to efekty specjalne. Zazwyczaj widać, że są zrobione z pomysłem i na tyle nienachalnie, że nie czuć nawet budżetowych braków. W niektórych sytuacjach jednak brak ten czuć dobitnie. Drugi poważniejszy problem związany jest z tempem produkcji. Fabuła jest co prawda napakowana żartami, historiami tak pokręconymi, że przez większość seansu uśmiech nie schodzi z twarzy, ale z drugiej strony widać, że opowieść zawiera w sobie niemało zbędnych scen.

Tak, są zabawne, ale jednocześnie wiele z tych dowcipów opiera się o podobne schematy, różnice charakterologiczne i - oczywiście - wątki historyczne. Sprawia to, że serial opowiadając historię w sumie dość prostą, został rozciągnięty na 6 ponadgodzinnych epizodów.

Te wady nie przekreślają jednak serialu „Dobry Omen”.

REKLAMA

Produkcja oparta o powieść Terry’ego Pratchetta i Neila Gaimana broni się jako świetna ekranizacja, która dostarcza nie tylko masy doskonałej próby humoru, ale również niezły popis aktorski. To jednocześnie historia ciepła i w gruncie rzeczy optymistyczna, dla fanów absurdalnego humoru powinna być to pozycja obowiązkowa.

Serial obejrzycie w serwisie Amazon Prime.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA