Coraz trudniej o ciekawe i zaskakujące kino grozy, ale „Dom w głębi lasu” pokazuje, że są jeszcze autorzy gatunku mający nieszablonowe pomysły.
Wszyscy to doskonale znamy. Kilkoro młodych ludzi zatrzymuje się w leśnej głuszy, gdzie chce się zabawić. Na miejscu, kiedy piwo leje się strumieniami, a dziewczyny chętnie ściągają majtki, zostają zaatakowani przez potwory. Giną kolejno, aż przy życiu nie pozostaje żadne albo tylko jedno (czytaj: dziewica) z nich. Dokładnie taki schemat wykorzystuje, będący horrorem z elementami komediowymi, „Dom w głębi lasu”, tyle że istotnie go urozmaica. Okazuje się bowiem, iż bohaterowie są monitorowani i stanowią marionetki w rękach grupy „naukowców”, którzy będą pomagać losowi, aby ci na pewno zginęli z rąk zombie.
Film jest ciekawy ze względu na dwie perspektywy. Pierwsza to oczywiście punkt widzenia walczących o życie studentów, druga – spojrzenie na całą sytuację z pozycji wygodnie siedzących przed ekranami „badaczy”. Dzięki temu wchodzimy za kulisy spektaklu, co samo w sobie jest sporym urozmaiceniem, zwłaszcza że nie brakuje tam zabawnych sytuacji. „Dom w głębi lasu” zresztą subtelnie nabija się z gatunkowych schematów. Jednak cały czas pozostaje przy tym filmem o ciekawej fabule, który trzyma w napięciu i, o co trudno w dzisiejszych horrorach, potrafi zaskoczyć. Subtelnie wykpione zostają schematy rządzące slasherami (i horrorem samym w sobie), w tym znane archetypy postaci: głupia i zawsze chętna blondynka, niezbyt rozgarnięty sportowiec, jajogłowy, błazen i „cnotka niewydymka”.
Mamy do czynienia z ciekawym połączeniem horroru i komedii – i jeden, i drugi element wypada dobrze i oba zazębiają się, co tworzy udaną i nietuzinkową mieszankę. Produkcja miejscami straszy, a innym razem bawi, i nie chodzi o humor na poziomie „Strasznego filmu”, lecz o subtelniejsze granie z doskonale znanymi konwencjami. Z jednej strony horror posługuje się znanym schematem fabularnym, z drugiej jednak dodaje bardzo dużo od siebie i tym samym poddaje go pewnemu przemodelowaniu.