DC postanowiło zmierzyć się z legendą i porwać się na świętość. Do sprzedaży trafił pierwszy zeszyt Doomsday Clock, czyli oficjalnej kontynuacji serii Watchmen z lat 80. Sprawdzamy, jak wypadło połączenie kultowego komiksu ze światem Supermana.
OCENA
W tekście znajdują się spoilery z pierwszego zeszytu Doomsday Clock.
Watchmen to komiks wydany w 1986 roku, którego scenariusz napisał Alan Moore. Za rysunki i kolory odpowiadali Dave Gibbons i John Higgins. Kolejne zeszyty serii trafiały przez rok do rąk czytelników nakładem wydawnictwa DC Comics, ale nie były częścią uniwersum zamieszkiwanego przez Supermana, Batmana i resztę ikonicznych bohaterów.
Watchmen zdobyło ogromne rzesze fanów nie tylko dlatego, że opowiadało wielowątkową, angażującą i nietypową historię. Seria była jednocześnie gorzką parodią, która celnie punktowała problemy trapiące komiksową branżę w latach 80. Alan Moore stworzył dzieło wybitne, które można odczytywać na wielu poziomach.
Doomsday Clock jest bezpośrednią kontynuacją Watchmen.
Komiks budzi kontrowersje, bo napisano go wbrew życzeniom twórców oryginału. Autorzy chcieli, aby stworzone przez nich postaci pozostały w oderwaniu i uznawali swoje dzieło za zamkniętą całość. DC Comics, dzierżące prawa do marki Watchmen, postanowiło jednak po 30 latach dopisać kolejny rozdział tej historii, a nawet… połączyć uniwersum Moore’a z główną linią komiksów DC.
Przesłanki, że Watchmen będzie częścią uniwersum DC, pojawiły się w zeszłym roku, gdy wydawnictwo zdecydowało się na kolejne odświeżenie swoich komiksów w ramach akcji Rebirth. Batman znalazł w swojej jaskini charakterystyczną przypinkę jednego z Watchmenów, czyli Komedianta, a potem razem z Flashem próbował dowiedzieć się czegoś na jej temat w crossoverze Button.
Zasugerowano, że złowrogą postacią, manipulującą światem Supermana, jest sam Dr Manhattan.
Rok po rozpaleniu wyobraźni fanów DC wreszcie zaczyna odsłaniać karty. Napisania kontynuacji Watchmen podjął się Geoff Johns, za kreskę odpowiada Gary Frank, a Brad Anderson koloruje kolejne zeszyty. 22 listopada miał premierę pierwszy numer, a kolejne będą wychodzić raz na miesiąc przez następny rok. Na jakiekolwiek odpowiedzi jeszcze sporo poczekamy.
Pierwszy zeszyt bardzo leniwie wprowadza czytelnika w klimat opowieści. Twórcy bardzo zgrabnie nawiązują do otwarcia oryginalnego Watchmen i wykorzystują znajome motywy, ale nadają im nowe znaczenia. Konstrukcja komiksu jest podobna, ale ton zupełnie inny.
Rorschach Shroedingera.
Jednym z najmocniejszych punktów Watchmen był finał, w którym tak naprawdę nikt nie zwyciężył. Do dzisiaj pamiętam kadr, w którym Dr Manhattan unicestwia dążącego do odkrycia prawdy Rorschacha. Pragmatyzm zwyciężył, a chowający się za charakterystyczną maską brutalny bohater, który nie chciał zadradzić swoich ideałów, został zdezintegrowany.
DC na szczęście nie spłyca zakończenia Watchmen, przywracając Rorschacha do życia. Doomsday Clock wprowadza nowego bohatera noszącego ten pseudonim. Jego kolor skóry nie pozostawia wątpliwości, że to nie Walter Kovacs. Niby tani chwyt, ale przecież w tym uniwersum to nie pierwszyzna. Nite Owl i Silk Spectre też przecież oddawali swoją tożsamość nowemu pokoleniu.
Doomsday Clock i walka kontrastów.
Jeszcze nie wiemy, w jaki sposób dojdzie do spotkania dwóch najpotężniejszych postaci z obu uniwersów. Już teraz jednak widać, że mamy tutaj do czynienia z konfliktem przeciwieństw. Z jednej strony mamy chłodnego człowieka, który po zdobyciu niezwykłych mocy zdystansował się od ludzkości. Po drugiej stronie jest zaś kosmita, który bardzo chce być człowiekiem.
Niestety na ich spotkanie musimy poczekać jeszcze przynajmniej miesiąc. Pierwszy zeszyt Doomsday Clock skupia się na pokazaniu nam, jak zmienił się świat Strażników. Od zakończenia komiksu Watchmen minęło 8 lat. Okazuje się, że plan Ozymandiasa zakładający przywrócenie ludzkości na właściwe tory, spalił na panewce. Dziennik spisany przez Rorschacha został opublikowany.
Zegar zagłady tyka.
Ozymandiasa, który stał się najbardziej poszukiwanym człowiekiem świata, nigdy nie udało się pochwycić. Relacje pomiędzy światowymi mocarstwami stają się coraz bardziej napięte. Stany Zjednoczone są na skraju wojny z Rosją, która zaczęła inwazję na Europę. Z kart komiksu dowiadujemy się, że wraz z upływem czasu rosyjska armia atakuję Polskę.
Amerykanie są przerażeni rozwojem sytuacji. Mur, który stoi na granicy z Meksykiem, jest forsowany przez mieszkańców Stanów Zjednoczonych uciekających do Meksyku. Widmo wojny atomowej wisi w powietrzu i tylko godziny dzielą świat od nuklearnej zagłady. Rorschach jest przekonany, że ma sposób na jej powstrzymanie i w tym celu włamuje się do więzienia.
Doomsday Clock w bardzo wielu aspektach przypomina Watchmen.
Nowy komiks wydaje się jednak lustrzanym odbiciem poprzednika. W oryginalnej serii też wybraliśmy się do więzienia. Co prawda Rorschach stał wtedy po innej stronie krat. Tym razem właściciel maski pełnej dziwnych wzorów uwalnia więźnia, którym jest Erika Manson - Marionette. Ma dla niej zadanie i mami ją wizją zdradzenia informacji o miejscu pobytu jej syna.
Marionette godzi się pomóc Rorschachowi pod warunkiem, że uwolnią jej męża, Marcosa Maeza znanego jako Mime. Cała trójka ucieka prosto do jaskini Nite Owla, gdzie wita ich umierający na raka Ozymandias. Wyjawia nowo przybyłym gościom, że ich misją będzie odnalezienie jedynego człowieka, który może uratować umierający świat. To oczywiście nie kto inny, jak Dr Manhattan.
Doomsday Clock stawia więcej pytań, niż daje odpowiedzi.
Sequel serii Watchmen to zaledwie zapowiedź połączenia uniwersów i kolejny raz jesteśmy mamieni tym, że dowiemy się o co tu naprawdę chodzi już naprawdę niedługo. Superman pojawił się w komiksie, ale tylko na kilku ostatnich stronach. Przyznał się Lois, że po raz pierwszy miał w życiu koszmar. Śnił mu się dzień śmierci przybranych rodziców.
Na tej scenie Doomsday Clock się kończy pozostawiając spore uczucie niedosytu. Cały zeszyt jest jednak niezwykle klimatyczny i uderza w podobne struny, co Watchmen. Osadzony jest w latach 90., ale obrazuje, czasami aż nazbyt dosadnie, problemy współczesnego społeczeństwa. Jestem niezmiernie zaintrygowany i z ogromnym zainteresowanym czekam na dalszą część.
A zegar zagłady miarowo odlicza kolejne sekundy.