REKLAMA
  1. Rozrywka
  2. Filmy

"Dziewczyna z portretu" to lekcja wrażliwości dla kinowego widza. Recenzja sPlay

Nietuzinkowy Eddie Redmayne, poruszająca Alicia Vikander, zachwycające obrazy i przepiękna Kopenhaga z lat 20. ubiegłego stulecia - tak w skrócie można opisać film "Dziewczyna z portretu" w reżyserii Toma Hoopera, który w ostatni piątek miał premierę w polskich kinach. A wszystko to jest częścią niezwykłej, zwłaszcza jak na tamte czasy, historii o mężczyźnie, który tak naprawdę zawsze czuł się kobietą.

25.01.2016
18:30
"Dziewczyna z portretu" to lekcja wrażliwości dla kinowego widza. Recenzja sPlay
REKLAMA
REKLAMA

Powiedzieć, że "Dziewczyna z portretu" jest obrazem kontrowersyjnym, to jak skłamać. Bo mimo że temat wzięty tutaj na warsztat nadal - choć upłynęło przecież prawie sto lat - jest szokujący, Tom Hooper i scenarzystka, Lucinda Coxon, prezentują odbiorcom opowieść, która nie tyle co zadziwia, a wzrusza. Wzrusza tym bardziej, że historia, jaką widzimy na ekranie, wydarzyła się naprawdę. Wzrusza, bo jest lekcją tolerancji dla nas samych.

Eddie Redmayne wcielił się w postać Einara Wegenera, duńskiego malarza, żyjącego na przełomie XIX i XX wieku.

Wegener jest niezwykle wrażliwy. To artysta w każdym calu. Jest nieprzenikniony, w pewien sposób niewinny, delikatny. Jego twórczość, na którą składają się krajobrazy rodzinnej miejscowości, Vejle, podobają się znawcom i miłośnikom sztuki. On sam nie czuje się przesadnie komfortowo, będąc na świeczniku. Nie lubi wystawnych spotkań, balów. Zupełnie odwrotnie niż jego żona, Gerda, która tak jak i on jest artystką, choć niestety niedocenioną. Einar i Gerda różnią się temperamentem, ale kochają się ponad wszystko. I właśnie to "ponad wszystko" wkrótce wyjdzie im naprzeciw. Nadejdą chwile, podczas których więź, jaka łączy tych dwojga, zostanie wystawiona na próbę.

Trudno jest mi powiedzieć, jeśli miałabym wybrać tylko jeden temat, o czym tak naprawdę jest "Dziewczyna z portretu".

Transgenderyzm, transseksualność Einara są tu niewątpliwie sprawami najważniejszymi. Ale film Hoopera to przede wszystkim historia o zmianie, z którą przychodzi się zmierzyć. O ludziach nie potrafiących odnaleźć się w nowej sytuacji. O poszukiwaniu własnej tożsamości. Próbie odpowiedzi, co lub kto mnie definiuje. O miłości. Przyjaźni. O wielkim oddaniu. I o utracie najbliższej osoby. A także o tym, że czasem nie ma winnych, ale są ofiary.

W "Dziewczynie z portretu" ujmują momenty, kiedy na ekranie widzimy samego Eddiego Redmayne'a, przeobrażającego się w Lili Elbe.

dziewczyna-z-portretu class="wp-image-58890"

Scena, w której Einar stoi nagi przed lustrem, przykłada do ciała suknię, gładzi materiał, przyjmuje kobiece pozy jest jedną z najważniejszych, najbardziej intymnych scen w całym filmie. Obnażone zostaje uczucie Einara, jakim darzy on Lili... swoje alter ego, a właściwie prawdziwą wersję siebie, która wkracza na salony jako jego własna kuzynka. Rozumiemy jego zachwyt nad kobiecością. Zaczynamy współodczuwać razem z nim. Jesteśmy wzruszeni jego delikatnością. Przejęci tym, jak bardzo jest zagubiony.

REKLAMA

Zarówno gra aktorska Eddiego Redmayne'a jak i Alicii Vikander jest fenomenalna. Oboje są prawdziwi w swoich emocjach. Każdy z kreowanych przez nich bohaterów, choć ma zupełnie inną perspektywę, staje przed, zdawałoby się, niemożliwym. Bardzo możliwe, że Eddie Redmayne zdobędzie kolejną statuetkę, a Alicia Vikander postawi na swojej półce pierwszą. Oboje - właśnie za udział w tym filmie - zostali nominowani przez Akademię.

"Dziewczyna z portretu" to przepięknie opowiedziana historia. To obraz, który uwrażliwia nas zarówno jako widzów, jak i jako ludzi. To film, który nie pozostawia obojętnym.

REKLAMA
Najnowsze
Zobacz komentarze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA