Dwóm filmom dałem w życiu maksymalną ocenę 10/10, a jednym z nich były właśnie Bękarty Wojny. Dziś najlepszy film Tarantino będzie miał swoją premierę w publicznych mediach i bardzo jestem ciekaw jak zareagują na niego... publiczni widzowie.
Ponieważ wciąż we mnie żywy jest jeszcze pewien niesmak po Django, z przyjemnością po raz mniej więcej piąty w życiu, zafunduję sobie tę wspaniałą żydowsko-nazistowską odtrutkę. Nigdy nie miałem nawet cienia wątpliwości co do tego, że to właśnie Bękarty są zresztą najlepszym filmem Tarantino po drodze deklasującym między innymi Pulp Fiction, który chyba troszkę nieracjonalnie wynosi się do rangi swego rodzaju ikony.
Inglourious Basterds to kapitalne żonglowanie stylistykami, Tarantino pozostał wierny swojej konwencji westernu, nie brakuje zresztą w tle kapitalnych podkładów od Ennio Morricone. Czujne oko kinomana dostrzeże też kilka innych nawiązań do innych filmów reżysera czy na przykład filmów klasy... zdecydowanie niegodnej festiwalu w Cannes.
Podoba mi się, że Inglourious Basterds to fantazja na temat II Wojny Światowej, zupełnie inna od tej, którymi jesteśmy raczeni od lat. Z pewnością odbiór tego filmu może być też troszkę inny niż w odległej i mniej traumatycznie zapatrującej się na ten okres Ameryce. Z drugiej strony - pamiętam jak puszczałem "Bękarty" mojej babci, która przeżyła przecież wojnę. Byłem pod wielkim wrażeniem, ponieważ w przeciwieństwie do wielu wyrafinowanych internetowych krytyków z Bękartami sobie poradziła i... była zachwycona.
Tylko tutaj Amerykanie nie są bohaterami. To idioci, grupa prymitywów, aroganccy, bezwzględni, tak różni od wizji kina, w której zawsze są narodem wybranym, lekko spoceni, pełni pokory ratujący świat. Brad Pitt rozegrał jedną z najlepszych roli swojego życia, wcielając się w charyzmatycznego przywódcę.
Show ukradł mu jedynie Christopher Waltz, którego Tarantino odkrył gdzieś tam w odległej Austrii, a który dostał chyba najbardziej zasłużonego Oscara za rolę drugoplanową w ostatnich kilkunastu latach przyznawania tej nagrody. W roli bezlitosnego esesmana, Waltz imponował grą aktorską, mimiką, mową ciała oraz swobodnym operowaniem kilkoma językami.
Bękarty to forma odreagowania, rozliczenia z II Wojną Światową w nieco inny sposób, zupełnie niezgodny z historią. Tradycyjnie dla Tarantino, nie brakuje tam elementów komediowych czy rewelacyjnych dialogów, a krew leje się strumieniami. Film spotkał się z ciepłym odbiorem krytyków, aczkolwiek miewa skrajne recenzje. Dla mnie jest jednak jasne - to przejaw geniuszu, perła kinematografii.
Dziś, 20.05, TVP2. Widzimy się tam!