REKLAMA

"Dziwne" uwielbienie [publi]

Gwiezdne Wojny to fenomen nie tylko pod względem kasowości, liczby fanów czy miejsca w popkulturze. To, co w sadze George'a Lucasa jest nietypowe i rzadko spotykane to dziwny typ miłości, jaką darzą ją fani… Dziwność ta przejawia się w zamiłowaniu do okropnych dialogów, oklepanej fabuły oraz koszmarnej gry aktorskiej. Jak to możliwe, że miliony wielbicieli GW czczą film, z którego mogą się jednocześnie śmiać? Widocznie jest to możliwe, a jak to się dzieje, spróbuję wyjaśnić. Ostrzegam, tekst naukowy to to nie jest, wszystkie twierdzenia nie zostały poparte badaniami, a jedynie osobistymi odczuciami i obserwacjami naocznymi… ostrzegałem!

Rozrywka Blog
REKLAMA

Przez kina przewala się mnóstwo różnego rodzaju niedorobionych tworów, które jednak zawsze gromadzą pewną grupę widzów - typowym zjawiskiem jest, że widzowie ci nie dostrzegają wyraźnych wad tytułów. Ciężko wyjaśnić fanom filmowego Dooma (zapewne i tacy się znajdą), że to dzieło wzbudza u krytyków zgrzytanie zębów. I tu mamy ukazaną nietypowość fanów Gwiezdnej Sagi - zapaleniec zapytany o jakość dialogów, czy też ujęć w Nowej Trylogii, nie będzie swojej ulubionej produkcji bronił, zdaje sobie sprawę z buraków, których w GW niemało. Ot, choćby sam Lucas, wielu ludzi kocha go za wykreowany świat i klimat, za to jako reżyser to on niestety, delikatnie mówiąc, nie zwala z nóg. Zresztą, słyszałem opinie, że pan G. powinien jak najszybciej dać sobie spokój z kręceniem i zwolnić miejsce młodym kreatywnym… Nawet gdy ogłoszono, że Lucas czynnie bierze udział w produkcji serialu animowanego Clone Wars 3D, reakcja fanów mówiła wiele. No i co, udejmuje to mi (jako przedstawicielowi miłośników GW) zamiłowania do wszystkiego, co z jego tworem związane? Ani trochę, wręcz bawi i jeszcze bardziej przyciąga!

REKLAMA

Czymś, co potrafi porazić jeszcze bardziej, jest gra aktorska. Tutaj na szczęście mamy zachowaną odpowiednią równowagę - w Starej Trylogii momentami przerażał "talent" Marka Hamilla, odtwórcy roli Luke'a, co rekompensował nam (i to z nawiązką!) Harrison Ford. Inny przykład, który podam z epizodów 1-3, nie mógł nie zostać zauważony przez widzów - mowa tu o niepokonanym, jedynym w swoim rodzaju Haydenie Christensenie! Genialnie wykreował głównego bohatera - Anakina - tak, że aż fanom włosy posiwiały, a co niektórzy pomdleli! Złota Malina za najgorszą rolę drugoplanową (dwukrotna!) mówi sama za siebie… Co prawda w Zemście Sithów było minimalnie lepiej niż w plastikowej poprzedniczce, ale panie Lucas, jedna z najbardziej popularnych serii filmów w historii to nie poligon doświadczalny… Za to Ewan McGregor odegrał swą rolę wyśmienicie, więc jest co podziwiać także w nowszej, słabszej trylogii.

Choć lwia część sympatyków GW zwyczajnie płacze nad Nową Trylogią, jestem przekonany, że także do niej pała pewną sympatią. Zgoda, pełna jest irytujących aspektów, ale otworzyła mnóstwo furtek dla pozafilmowych produkcji (książek, gier itp.), poza tym sama galaktyka oraz (jako taki) klimat pozostały niezmienione. Dostajemy tu oczywiście kolejną falę absurdów, niedopatrzeń oraz wnerwiających sytuacji/bohaterów. Gdyby ktoś krzyknął mi do ucha podczas snu słowo "Jar Jar!", niewykluczone, że obudziłbym się zlany potem, po czym zabiłbym autora tego błędu. Nigdy, przenigdy, żadna postać filmowa nie budziła we mnie takiej agresji (nie tylko zresztą we mnie) co ten… ten… Jar Jar Binks! Aktor odgrywający jego rolę oczywiście także dostał Złotą Malinę (za film Mroczne Widmo). Postać wnerwiającego Gungana przyniosła jednak sporo śmiechu - nie swoimi pseudo-śmiesznymi żartami, lecz filmikami i obrazkami przedstawiającymi jego śmierć na milion wyszukanych sposobów, które zalały Internet.

REKLAMA

Wracając na chwilę do Oryginalnej Trylogii - nie sposób nie wspomnieć o szturmowcach. Ich celność i inteligencja rozsławione zostały w całej galaktyce, skądś się w końcu wzięło powiedzenie "To już Imperialni Szturmowcy lepiej strzelali". Kolejny powód do uśmiechu!

Kończąc, muszę przyznać, że nie wywiążę się z celu, który postawiłem sobie na początku tekstu. Ciężko jest wyjaśnić siłę tak oddziałującą na fanów filmów Lucasa, że kochają je pomimo tylu wpadek. Jest też oczywiście część widzów w ogóle nie uznających Nowej Trylogii, czczących jedynie pierwotne dzieło, jednak nowsze epizody to wciąż Gwiezdne Wojny, a liczne buraki, które powinny raczej psuć ogólną jakość, tak naprawdę raczej bawią. Zresztą, w częściach z lat 70-80. także należało przymrużyć oko na wiele irytujących faktów, ale myślę, że bez nich saga George'a Lucasa nie byłaby taka sama - tyczy się to również Jar Jar Binksa (ech…), Haydena Christensena i "sceny kominkowej" z Ataku Klonów… Tak, to wszystko uczy fanów bardziej obiektywnego podejścia do własnego obiektu kultu, czego widzę jedynie zalety!

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA