Edgar Wright namawia, aby film Roma obejrzeć w kinach, a nie w Netfliksie. Reżyser ma trochę racji
Poniekąd Edgar Wright ma rację. "Romę" na pewno należy obejrzeć w kinie. O ile film będą grali w dużej liczbie kin i w małych miastach. W innym wypadku, czy się to komuś podoba, czy nie, większość ludzi obejrzy najnowsze dzieło Alfonso Cuarona w domu na kanapie.
"Roma" bez wątpienia stała się, na długo przed swoją oficjalną premierą, jednym z najgłośniejszych filmów 2018 roku. Zaczęło się od pokazu filmu 30 sierpnia podczas festiwalu w Wenecji. Tam produkcja Alfonso Cuarona absolutnie zachwyciła praktycznie wszystkich dziennikarzy i krytyków. W kontekście "Romy" pojawiają się takie określenia jak "genialny", "mistrzowski", "niezwykłe osiągnięcie". Wielu określa go jako arcydzieło i najlepszy film w karierze twórcy "Grawitacji".
Na RottenTomatoes, "Roma" ma 99% pozytywnych opinii. Jest też jednym z pewniaków, jeśli chodzi o nominację do Oscara. W kategorii filmu nieanglojęzycznego (jest kandydatem Meksyku) może poważnie zagrozić szansom "Zimnej wojny" na statuetkę. No chyba, że Akademia Filmowa postanowi wykorzystać tę sytuację i dać prztyczka w nos Netfliksowi, przyznając Oscara produkcji będącej tylko i wyłącznie w tradycyjnej, kinowej dystrybucji.
"Roma" bowiem będzie mieć swoją światową premierę jednocześnie w kinach (prawdopodobnie w limitowanej dystrybucji) i w serwisie Netflix.
Na tym etapie szczegóły dystrybucji kinowej "Romy" nie są jeszcze znane, ale mało prawdopodobnym jest, by film Cuarona miał swoją premierę na całym świecie w jednym momencie. Co więcej, raczej, kosztem superprodukcji i bardziej mainstreamowych filmów, nie spodziewajmy się, by jakaś potężna liczba kopii "Romy" trafiła do kiniarzy. Tym bardziej, że w tym miesiącu w kinach pojawią się takie kasowe pewniaki, jak "Bumblebee", "Aquaman", "Zabójcze maszyny" czy nowa "Mary Poppins".
Niestety, na poziomie kinowym premiera "Romy" będzie dość elitarnym wydarzeniem kulturalnym. Raczej dla mieszkańców dużych miast i to też nie wszystkich. Widzowie z mniejszych miast i miasteczek najprawdopodobniej nie będą mieli łatwego zadania ze znalezieniem seansu.
W tym kontekście, choć sam jestem zwolennikiem oglądania sporej części filmów (aczkolwiek nie wszystkich) na kinowym ekranie, trochę trudno jest mi dołączyć się do namowy reżysera Edgara Wrighta, by obejrzeć "Romę" właśnie w kinie, a nie na Netfliksie.
Twórca takich filmów jak "Wysyp żywych trupów" czy "Baby Driver" pisze, że film Cuarona jest intymnym i osobistym doświadczeniem, ale pokazanym w imponującej skali. Sam filmu jeszcze nie widziałem, ale po pierwszych opiniach domyślam się, że "Roma", podobnie jak nasza "Zimna wojna", zachwyca od strony audiowizualnej.
Już sam zwiastun pokazuje, że czeka nas przepiękna podróż w czasie i przestrzeni, okraszona przejmującą muzyką oraz wybitnymi zdjęciami.
Sam więc jestem gorąco za tym, by na takie filmy chodzić do kina. I jasne, mówię to jako pasjonat filmu oraz świadomy widz. Zwracam uwagę na atmosferę, ważny jest dla mnie obraz i dźwięk (a "Roma" wyświetlana ma być w formacie Dolby Atmos). Ekran kinowy to dla mnie portal przenoszący do innego wymiaru. Nie twierdzę, że każdy dramat czy komedię trzeba obejrzeć w kinie - czasem "opcja kanapowa" czy "łóżkowa" jest lepszym wyborem. Ale "Roma" szykuje się na zupełnie inne doświadczenie.
W dobie popularyzacji coraz to krótszych filmów oraz seriali w serwisach takich jak YouTube czy Netflix zauważam, że coraz trudniej jest przeciętnemu widzowi utrzymać skupienie oglądając w warunkach domowych ponad 100-minutowy film. Kino, jako miejsce, jednak bardziej angażuje nasze zmysły i skupia uwagę. Choćby tylko dużym ekranem i mocnym dźwiękiem. To tylko moje zdanie. Filmem zajmuję się zawodowo. Do tego żyję nim prywatnie. No i mieszkam w największym mieście w Polsce, gdzie pod ręką mam masę kin, zarówno multipleksów, jak i studyjnych. Nie mam więc problemu z pójściem i na wielkie widowisko, i na niszowy arthouse'owy dramat, który do Polski trafia w dwóch kopiach.
Pewnie przeciętny widz patrzy zupełnie inaczej na logistykę wyprawy do kina, ceny biletu, ilości seansów i tego, czy dany film jest w ogóle wyświetlany w jego okolicy. A w przypadku filmów niezależnych mieszkańcy małych miejscowości często w ogóle nie mają możliwości, aby obejrzeć je w dystrybucji kinowej.
Nie zdziwię się więc, jeśli zdecydowana większość widowni "Romy" obejrzy go na Netfliksie, a nie w kinie.
I choć moim filmowym sercem jestem po stronie Edgara Wrighta, to obawiam się, że jego apel niekoniecznie na wiele się zda. W tym przypadku chciałbym się jednak pomylić.