Przed „El Camino: Film Breaking Bad” musimy sobie odpowiedzieć na jedno ważne pytanie – Jesse Pinkman czy Walter White?
Już w ten piątek, 11 października, na Netfliksie pojawi się jedna z najbardziej oczekiwanych premier jesieni – „El Camino: Film Breaking Bad”. Produkcja, za którą odpowiada showrunner „Breaking Bad”, Vince Gilligan, ma być skierowana do fanów serialu wszech czasów. A ci wciąż nie odpowiedzieli sobie jasno na najważniejsze pytanie: Jesse Pinkman czy Walter White?
Uwaga, tekst zawiera spoilery z serialu „Breaking Bad”!
To pytanie – Jesse Pinkman czy Walter White – od lat polaryzuje fanów „Breaking Bad”. Ci są bowiem zgodni jedynie co do dwóch rzeczy. Po pierwsze, „Breaking Bad” to jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy (przykro mi, HBO i „Gro o tron”), seriali na świecie i nie szkodzi, że nie jest na pierwszym miejscu rankingów Filmwebu i IMDb. Po drugie, żona Waltera, Skyler, jest najbardziej irytującą postacią, jaką widziała telewizja. Nie ma się jednak co dziwić, że wybór pomiędzy Jesse'em a Walterem jest trudny. Obaj bohaterowie są jak awers i rewers tej samej karty, jak negatyw i pozytyw – nie mogą istnieć bez siebie równocześnie, w takiej formie, w jakiej ich poznaliśmy. Co więcej, są odbiciem naszych różnych, nierzadko mniej chlubnych, cech charakteru.
A poza tym – i być może właśnie to jest najważniejsze – każdy z nich pełni dwojaką rolę, nieustannie się zmieniając i uzupełniając jednocześnie.
Fakt, że Walter White i Jesse Pinkman są do siebie tak podobni i – paradoksalnie – tak od siebie różni, sprawia, iż nie sposób jasno i klarownie, bez wdawania się w pewne szczegóły i niuanse fabularne „Breaking Bad”, które prowokują przecież filozoficzne wątpliwości, odpowiedzieć na tytułowe pytanie. To nie jest ten sam przypadek, co wybór pomiędzy Tedem a Barneyem z „Jak poznałem waszą matkę” (wiadomo, że Barney) albo najlepszej postaci z „Gry o tron” (jasne, że Tyrion wśród mężczyzn i Arya pośród kobiet). To zupełnie inna liga, bo i liga serialu jest inna.
Powiem więcej, właśnie to, że nie jesteśmy w stanie tak łatwo, bez godzinnych dyskusji i przerzucania się argumentami dokonać wyboru, świadczy o wyjątkowości „Breaking Bad”.
Podjęcie tej decyzji rozciąga się tak naprawdę na dwie, a nawet trzy płaszczyzny. Jedna to ta, która związana jest z naszymi osobistymi sympatiami. Więc, w uproszczeniu, dotyczy tego, kogo bardziej lubimy. A jeszcze dobitniej – z kim prędzej wybralibyśmy się na piwo i komu byśmy zaufali, kogo obdarzyli przyjaźnią? I już tutaj mamy pewien zgrzyt. Bo jeśli na piwo lub na imprezę, to pewnie z Jesse'em (gorzej, jeśli nie mamy zamiaru „odpalać wrotek”).
Czy któregoś z nich moglibyśmy obdarzyć zaufaniem? Rzecz wątpliwa, bo o ile obaj przeszli ogromne, niezwykłe wręcz przemiany, o tyle Jesse wciąż jest niestabilny i łatwo się uzależnia, a Walter, cóż... Jego wyrachowanie i cynizm, nawet jeśli są tak silne jak jego niestandardowa miłość do najbliższych, przysłaniają mu widok na dobrą stronę. Dobrą stronę drugiego człowieka i kompromis, który przecież powinniśmy pojmować jako dobro wspólne – każdy coś, co prawda, traci, ale i zyskuje. Choćby właśnie nić porozumienia z drugim człowiekiem.
Ta druga płaszczyzna powiązana jest z pierwszą, bo również dotyczy naszych prywatnych preferencji, ma uwarunkowania charakterologiczne. Który z nich jest nam bliższy, bo jest lepszym odbiciem nas samych? Lubimy ludzi podobnych od siebie, bo pozwalają nam się zamykać w bańce wyjątkowości i słuszności naszych przekonań. Oczywiście, jest to zgubne, bo co robić jeśli w jednym pokoju spotka się dwóch choleryków? Uciekać, mając nadzieję, że akurat jest się „tym trzecim”, który znalazł się w pomieszczeniu przypadkiem. Można jednak powiedzieć, że chętniej utwierdzamy się w naszych przekonaniach, niż je weryfikujemy, nie tyle z wygody (to też), ale z poczucia złudnego bezpieczeństwa.
A wybór pomiędzy Jesse'em Pinkmanem a Walterem White'em jest o tyle trudny, że każdy z nich zaspokaja, mówiąc egoistycznie, różne odsłony naszych osobowości.
W Walterze lubię to, że ma zasady i się ich trzyma, co pewnie niektórym będzie przeszkadzać i wybiorą Jesse'ego, który włączył tryb #YOLO, zanim to było modne (teraz już samo to słowo podobno jest obciachem, tak jak i słowo „obciach”, wybaczcie). Poza tym jest odpowiedzialny i nie rzuca słów na wiatr, nawet jeśli kłamie. Jesse z kolei urzeka pewną prostotą, bezbronnością, nawet jeśli potrafiłby zabić. Co w sercu, to na języku – moglibyśmy podsumować tego bohatera.
I choć popełnia błędy, to ma wyrzuty sumienia, czego z kolei brakuje White'owi – jego metodyczna bezwzględność przeraża i odrzuca. W pewnym momencie nie jesteśmy już w stanie na niego patrzeć i to właśnie wtedy, kiedy Pinkman zyskuje naszą coraz większą, szczerą przychylność, bo z osiedlowego ćpunka, który lubi „przyfurać” z kolegami, zamienia się w iście tragiczną postać, łaknącą miłości, drugiego człowieka i życiowego spełnienia.
A jeśliby podejść do tego pytania, która z tych postaci jest lepsza, a więc lepiej poprowadzona, napisana?
To chyba najtrudniejsza zagwozdka, bo przecież „Breaking Bad” to serial wszech czasów. Pisałam już, że jego siłą jest to, iż nie potrafimy podjąć szybkiej decyzji, którego z nich wybieramy. I z tym wiąże się jeszcze inny aspekt związany z wyjątkowością „Breaking Bad”. A mianowicie fakt, że nie musimy tak naprawdę lubić tych obu bohaterów, aby im kibicować, bo doceniamy je ze względu na same ich kreacje. To nie zdarza się często. Zwykle jeśli dana postać nas denerwuje, a jest na przykład postacią pierwszoplanową, jak najszybciej musimy ulokować nasze uczucia w kimś innym albo przestać oglądać serial.
W „Breaking Bad” psychologizacja Jesse'ego i Waltera, ich świetnie zaprezentowane transformacje nas magnetyzują. Obaj są wiarygodni, obaj w gruncie rzeczy – mimo ich okropnych niesnasek i ostatecznie wrogiego nastawienia do siebie nawzajem – grają do jednej bramki. Porażka jednego z nich jest właściwie gwarantem klęski tego drugiego. Choć nienawidzimy pod koniec Waltera, a serce kraja się na widok Jesse'ego, nie chcemy, aby ktoś ich przechytrzył.
Kiedy widzimy śmierć White'a, wiemy, że to koniec pewnej epoki, mimo że już od pewnego czasu chcieliśmy, aby ktoś w końcu wykończył tego starego zgreda. Nić powiązań pomiędzy Pinkmanem a White'em, chemia (!) pomiędzy nimi są największą siłą napędową tego serialu. Karuzelą emocjonalną, niezapomnianą przejażdżką rollercoasterem, na wspomnienie której wciąż mamy gęsią skórkę na ciele.
I trzeba zwrócić uwagę, że ciągły kontrast w „Breaking Bad”, ciągła walka bohaterów, ale i widzów, rozciąga się na cały serial, bo sięga o wiele dalej, niż tylko napięcie na linii Walter-Jesse.
Duet Pinkman i White jest przecież realnym zagrożeniem dla Hanka Schradera, policjanta i szwagra Waltera w jednej osobie, jak Schrader jest realnym zagrożeniem dla wspomnianej dwójki. Tak jak i w przypadku powinięcia się nogi Waltera albo Jesse'ego, ich dwóch idzie na dno, tak samo jesteśmy świadomi, że jeśli Schrader wygra, przegrają nasi ulubieńcy i na odwrót. Kiedy Hank, ostatni prawy i sprawiedliwy w Albuquerque, umiera, z naszych oczu lecą łzy. Ale pustkę czujemy też, kiedy odchodzi Walter, choć ta potęgowana jest tęsknotą za samym serialem, który właśnie dobiega końca. Chcemy, aby udało się każdej ze stron, ale to jest niemożliwe. I to jest dowodem na to, że scenariusz „Breaking Bad” to istny masterpiece.
Gdyby można było odpowiedzieć na tytułowe pytanie, pozostawiając sobie niezbyt elegancką furtkę „ale”, powiedziałabym: Walter, ale na początku i Jesse, ale na końcu.
Kiedy spojrzeć na pierwszy i ostatni sezon, ich przemiany są uderzające. I nie chodzi nawet o to, jakie decyzje obaj podejmują i jak zmieniają się ich priorytety – dla Waltera „pichcenie” staje się grą, śmiertelnie niebezpieczną konkurencją, choć na początku było walką o życie, z kolei dla Jesse'ego zabawa i sposób na zrobienie szybkiej kasy zmieniają się w walkę o siebie i własną przyszłość. Chodzi o to, jakie to budzi w nas emocje, reakcje i jak nas ustawia wobec tych bohaterów, odkrywając nasze cechy charakteru, nawet te paskudne, ukryte pod uśmiechem i codzienną troską o najbliższych.
Jesse Pinkman jeszcze nie odbył całej drogi. I jestem szalenie ciekawa, jaki będzie jej finał i czy ten bohater zrobi coś jeszcze, co może sprawić, że nasze doń nastawienie zmieni się diametralnie. Jeśli Vince Gilligan jest nadal Vince'em Gilliganem, to Walter White nie będzie miał szansy sam nam podpaść albo odkupić swych win. Tak może stać się jedynie wtedy, jeżeli poznamy jakieś tajemnice z przeszłości bohaterów. Liczę, że nie będzie ich za wiele i „El Camino” zostawi starych, dobrych Jesse'ego i Waltera. Nawet jeśli nie zawsze ich lubimy albo nie wiemy, którego bardziej.