REKLAMA

Empire Of The Sun rozgrzeją wakacyjne parkiety

Jeżeli zespół tworzy wokół siebie teatralną otoczkę, to zawsze boję się, że muzyka będzie na drugim miejscu i forma przerośnie treść. Empire Of The Sun udowodnili, że można zachować równowagę.

Empire Of The Sun rozgrzeją wakacyjne parkiety
REKLAMA

Trzeba przyznać, że duet Empire Of The Sun, czyli Luke Steele i Nick Littlemore, potrafi zadbać o sceniczny wizerunek i stworzyć historię, gdzie wszystkie elementy się zazębiają tworząc spójną całość. Ich koncerty robią niesamowite wrażenie, tancerki wijące się na scenie, gra świateł, barwne stroje, w czym prym wiedzie kostium Luke’a (Władcy) Steele’a. Będący wcześniej w cieniu Littlemore teraz również paraduje na scenie ściskając mikrofon, niczym dziecko pluszowego misia, a do tego robiąc wybitnie niemęskie miny. Dotychczas sam twierdził, że jest typem „bardziej studyjnego muzyka” niż showmana, jak widać sukces zmienia poglądy i dobrze, bo panowie, będąc razem na scenie tworzą spektakularne widowisko.

REKLAMA

Historia na podstawie, której stworzono cały koncept drugiego albumu jest w moim odczuciu trochę głupiutka i wtórna, ale z drugiej strony ciężko oczekiwać od muzyków, żeby tworzyli dobre fantasy. Jak już wiemy z poprzedniej płyty, fikuśnie ubrany Luke Steele to Władca, a szamańsko (bardziej ubogo) wyglądający Littlemore to Prorok.

Najnowsza historia opowiada o tym, jak to Król Cieni ukradł klejnot z korony Władcy i uciekł z nim na drugi koniec planety. W wyniki tego niecnego incydentu Władca traci swoją moc, równowaga w przyrodzie zostaje zachwiana i wszystko wywraca się do góry nogami. Władca z Prorokiem wyruszają, więc w podróż w celu uratowania świata.

Ice On The Dune, drugi album duetu, miał być podstawą do tego wszystkiego. Osią, wokół której budowane są wszystkie inne, pozamuzyczne rzeczy. W związku z tym spodziewałem się czegoś pompatycznego i pretensjonalnego, a tak naprawdę otrzymałem całkiem przyjemny, electropopowy album.

Termin wydania krążka nie był przypadkowy i jest ściśle powiązany z brzmieniem płyty. Taneczny klimat, zwrotki przysłonięte przez melodyjne refreny, które nadają się na wakacyjne listy przebojów, ewidentnie kierują nas w stronę prostej, przyjemnej muzyki. Czasami bardziej synthpopowej jak w I’ll Be Around (refren przywodzi na myśl Pet Shop Boys), a czasem bardziej indie electro jak w singlowym Alive.

Przez całą długość płyty, groove piosenek swoją budową przypomina budowę cepa. Pulsacyjna perkusja z basem i wszechobecne syntezatory delikatnie usuwają w bok całą historię stojącą za piosenkami, tak jak w utworze Ice On The Dune. Odnoszę wręcz wrażenie, że Empire Of The Sun spokojnie mogliby wystartować w konkursie Eurowizji z takim materiałem– i broń boże nie ma w tym nic złego. Płyta jest po prostu bardzo, bardzo dancowa.

REKLAMA

Jedynym, małym minusem jest to, że piosenki zdają się czasem zlewać w jedną całość. Nie doświadczymy tu wybitnych kawałków jak We Are The People czy Standing On The Shore z poprzedniej płyty. Ale jednocześnie nie martwię się, że będę musiał, co chwila skipować piosenki. Wkładając płytę do odtwarzacza, mogę być spokojny, że zapewniam sobie pełne 40 minut rozrywki. Co z kolei skłania mnie do całkiem odważnej opinii: dla mnie Ice On The Dune jest lepszą płytą niż Walking On A Dream. Pięć lat czekanie nie poszło w piach.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA