To miała być komedia. „Eurovison Song Contest: Historia zespołu Fire Saga” od Netfliksa to film spóźniony o jakieś 20 lat
Najnowsza komedia Netfliksa – „Eurovison Song Contest: Historia zespołu Fire Saga” – jest tak mało zabawna, że pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem nie oglądam awangardowego dramatu o nieprzystosowanych społecznie ludziach.
OCENA
Fabuła „Eurovison Song Contest: Historia zespołu Fire Saga” może nie brzmi odkrywczo, ale stwarzała możliwości na coś więcej. Dawała nadzieję na karuzelę udanych żartów i przytyków z naszej miłości do złej muzyki. Miała być jednocześnie podnoszącą na duchu historią o tym, że warto podążać za swoimi marzeniami.
Bohaterami filmu Netfliksa są Lars (Will Ferrell) i Sigrid (Rachel McAdams) z Islandii.
Oboje już w średnim wieku, ale nadal mieszkający z rodzicami i żyjący młodzieńczymi marzeniami o zrobieniu kariery muzycznej oraz wygraniu konkursu Eurowizja. Gdy przychodzi moment eliminacji piosenek i wykonawców do tegorocznej Eurowizji, bohaterowie postanawiają w końcu zawalczyć o swoje szczęście. W wyniku niespotykanego zbiegu okoliczności udaje im się zakwalifikować do finału.
Jeśli macie ochotę na naprawdę udaną komedię muzyczną, to… sprawdźcie lepiej, czy na Netfliksie jest „Oto Spinal Tap”.
Jeśli jesteście fanami Willa Ferrella to też poszperajcie w serwisie i znajdźcie jakikolwiek wcześniejszy film z tym komikiem. „Eurovison Song Contest: Historia zespołu Fire Saga” jest absolutnie niewarty waszego czasu. Naśmiewanie się z Eurowizji, i to w 2020 roku, to tak czerstwy pomysł na komedię, że można to przyrównać chyba tylko do… naśmiewania się z Eurowizji w 2020 roku. Równie dobrze twórcy tego filmu mogli zrobić komedię o żartach z Chucka Norrisa, albo wyśmiać modę na reality shows czy boysbandy. Powiedzieć, że spóźnili się jakieś 20 lat z tym żartem, to powiedzieć niewiele.
Bo wiecie, głównym motywem filmu Netfliksa jest to, że zespół Fire Saga jest potwornie zły, a mimo tego dostaje się na Eurowizję. Rozumiecie? Kumacie bazę? Dobre, nie? Boki zrywać.
To znaczy, wyrażę się precyzyjnie, kamieniem u nogi zespołu jest (oczywiście, jakżeby inaczej) postać grana przez Willa Ferrella. To on jest ciamajdą, kiepsko śpiewa, ma złe pomysły na aranżacje i wizualną prezencję Fire Saga i to on ściąga obdarzoną wyjątkowym głosem Sigrid w dół. Naprawdę bardzo odkrywczy wątek.
Gdyby jeszcze „Eurovison Song Contest: Historia zespołu Fire Saga” był chociaż trochę zabawny, to uznałbym, że ma on prawo bytu.
Od komedii nie oczekuję spójnej fabuły (tu jej brak), mądrych rozwiązań (nie dostrzegłem) ani nawet dobrych kreacji aktorskich (Rachel McAdams nawet się stara, natomiast Ferrell w tym filmie jest ociężałym, niezgrabnym klocem – show ratuje świetny Dan Stevens na drugim planie jako rosyjski śpiewak-kryptogej). Nie oczekuję też nadmiernej finezji w żartach (aczkolwiek są mile widziane), natomiast w tym przypadku można odnieść wrażenie, że twórcy byli tak zachwyceni samym swoim wyjściowym pomysłem, że uznali iż nie ma co się dalej wysilać.
Nie ma w „Eurovison Song Contest: Historia zespołu Fire Saga” ani jednego świeżego pomysłu, ani jednego naprawdę udanego żartu. Jest za to quasi-rasistowskie naśmiewanie się z Islandczyków. Lars pomimo tego, że ma około 50 lat nadal mieszka z ojcem, a Sigrid, będąca w podobnym wieku, ciągle szczerze wierzy w elfy. Nawet islandzki akcent w ustach aktorów brzmi niczym szczeniackie przedrzeźnianie. Jak rozumiem, miał to być właśnie element komediowy.
Powiem tak: jeśli śmieszą was takie „żarciki” to może i „Eurovison Song Contest: Historia zespołu Fire Saga” was do siebie przekona.
Ja wprawdzie jestem osobą z wrodzonym brakiem poczucia humoru, jednak wydaje mi się, że potrafię wyczuć dobry żart. Tutaj zauważyłem jedynie nieudolne próby parodii, wymieszane ze scenariuszem pisanym na kolanie w toalecie (takiej ciasnej, śmierdzącej w zatęchłej i zatłoczonej stacji metra), zero inwencji, brak jakichkolwiek scen, które zapadłby na dłużej w pamięć.
To ostatnie to zresztą, niestety, znak towarowy Netfliksa, który przygotowuje filmy taśmowo i z przeznaczeniem do szybkiej konsumpcji i zapominania o nich. A szkoda, że serwis nie przykłada większej wagi do jakości, bo szła by za tym większa chęć subskrybentów do ponownego oglądania bądź powracania do ulubionych scen z ichniejszych produkcji.
Jakby jeszcze było tego wszystkiego mało, „Eurovison Song Contest: Historia zespołu Fire Saga” trwa prawie 2 godziny (!!!).
Podziwiam twórców za to, że sądzili iż są w stanie zrobić komedię o Eurowizji trwającą niemal 120 minut. Jednocześnie opowiadając historię, która wypełniłaby 40-minutową krótkometrażówkę.
Nawet polski tytuł jest w tym wszystkim niespójny, jego pierwszy człon jest po angielsku, a drugi w języku Leśmiana. Czemu? Na to pytanie znają odpowiedź jedynie mistyczni PR-owcy obradujący w klasztorze gdzieś tam, hen na himalajskich szczytach. Wiem, tu już się trochę czepiam szczegółów, ale to dlatego, że ten nieśmieszny i zdecydowanie za długi film mnie po prostu potwornie wynudził. Na plus zasługują jedynie wspomniany wcześniej Dan Stevens na drugim planie i w miarę niezłe quasi-parodie piosenek eurowizyjnych, ale to zdecydowanie za mało.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.