Nie jestem pewna, co sądzić o nowym serialu Netfliksa, Everything Sucks!. Gdybym chciała być złośliwa, napisałabym, że to niezbyt udana próba zbicia kapitału na sentymentalizmie i odcinanie kuponów od sukcesu Stranger Things. Jeśli jednak miałabym ocenić, jak się podczas seansu bawiłam, to powiedziałabym, że ostatecznie całkiem nieźle.
OCENA
Zacznę od tego, że nowy tytuł Netfliksa Everything Sucks! niekoniecznie powinien być serialem. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że serial z założenia bardziej niż film przywiązuje do siebie widza. Ten musi przecież spędzić z nim więcej czasu, żeby obejrzeć go w całości. A jeśli produkcja mu się spodoba, to pewnie zostanie z serwisem na dłużej, bo prawdopodobnie powstaną kolejne sezony danego tytułu. Najpierw drugi, a potem piąty i dziesiąty. To czysty biznes.
Serial, oprócz posiadania oczywistych zalet dla ludzi, którzy uwielbiają przenikać do różnych cudzych światów, jest jednak jako gatunek narażony na jedno duże niebezpieczeństwo. Zwykle bowiem jego twórcy nie wiedzą, kiedy skończyć. Fakt, że zapewne doczekamy się 2. serii Everything Sucks!, kiedy już pierwsza powinna tak naprawdę być filmem, nie nastraja optymistycznie.
Jako widz mam wrażenie, że powstanie Everything Sucks! to wynik zimnej kalkulacji.
Po pierwsze, nastolatkowie dobrze się sprzedają, więc trzeba zrobić o nich serial. Po drugie, wspomnienia również dobrze się sprzedają, więc trzeba cofnąć się w czasie. Po trzecie, skoro lata 80. w Stranger Things były strzałem w dziesiątkę, to trzeba zrobić teraz coś bardziej na wesoło, ale w latach 90. Po czwarte, dać dużo gadżetów. Duuuużo gadżetów.
Ta nieco kąśliwa wyliczanka pozwoliła mi wymienić właściwie wszystkie elementy, z których składa się Everything Sucks!.
Głównym bohaterem serialu jest Luke, który wraz z dwójką swoich przyjaciół rozpoczyna naukę w liceum w swojej rodzinnej miejscowości Boring. Zarówno Luke jak i jego dwaj kumple, Tyler i McQuaid, to chłopcy, którzy w typowym high school drama mają łatkę frajerów. Są niepopularni, noszą okulary i lubią Gwiezdne wojny. Aby jakoś odnaleźć się w szkolnej rzeczywistości, postanawiają dołączyć do klubu AV, czyli audiowizualnego, w którym będą współtworzyć codzienny program telewizyjny uczniów liceum.
Luke już pierwszego dnia poznaje tam dziewczynę, Kate, córkę dyrektora. Nastolatka zauroczy go od razu, ale wkrótce sprawy się skomplikują. Po pierwsze, Kate jest bardzo zagubiona i sama próbuje dowiedzieć się, co to znaczy być sobą. Po drugie, do akcji wkroczą rodzice dzieciaków. A po trzecie, nowy narybek i Kate będą toczyć wojnę z członkami klubu teatralnego, do którego należą popularni uczniowie. Szybko okaże się, że te dwie grupy będą musiały ze sobą współpracować.
Ta współpraca oraz miłostki bohaterów stanowią główną oś serialu.
I nie ma w tym oczywiście nic złego, ale samą fabułę bez straty, a nawet z zyskiem, można by zmieścić w dwóch godzinach, a nie rozwlekać na dziesięć odcinków serialu. Wiele wątków wydaje się niepotrzebnie przedłużonych lub wrzuconych na siłę, aby zachować jakiś pozorny przyczynowo-skutkowy ciąg wydarzeń. Najgorsze w tym wszystkim jest chyba zakończenie, które jasno sugeruje, że będzie ciąg dalszy i że ten ciąg dalszy wywróci do góry nogami wszystko to, co bohaterom udało się poukładać w 1. sezonie.
Kiedy porównam Everything Sucks do takich teen drama jak Zakochana złośnica, Szesnaście świeczek (tak, wiem, że to lata 80.) czy Wredne dziewczyny z początku lat dwutysięcznych, to serial Netfliksa wypada gorzej. I traci właśnie przez to, że niepotrzebnie - jako serial - rozwija pewne wątki, zamiast je skompresować i stać się pełnometrażowym filmem. Nie jestem też pewna, czy potrzebujemy wspomnianego już 2. sezonu i tym samym kontynuacji pewnych historii. Gdyby wyciąć z tego serialu jeden wątek albo choćby końcową scenę, to moglibyśmy przeczytać napis The End i produkcja mogłaby zostawić całkiem miłe wspomnienie po sobie, nawet będąc dziełem wieloodcinkowym.
A tak mam bardzo mieszane uczucia. Owszem, Everything Sucks! podchodzi do niektórych kwestii inaczej niż produkcje tego typu powstałe w latach 80. czy 90., a nawet chwilę później. Jasne, serial potrafi rozbawić, chociaż udało się mu rozśmieszyć mnie dopiero w drugiej połowie... Ale to wszystko chyba trochę za mało jak na nową produkcję Netfliksa. Oczekiwałabym czegoś więcej niż kaset wideo na każdym kroku, discmanów i plakatów na ścianach w towarzystwie znośnej, ale bardzo przewidywalnej fabuły.
Kiedy ogląda się Everything Sucks!, można odnieść wrażenie, że twórcy zrobili listę, na którą złożyły się wszystkie charakterystyczne elementy właściwie dla lat 90., a potem postanowili po kolei, odhaczając ją, każdy punkt wprowadzić do serialu. Tak jakby sam fakt stworzenia produkcji w tych czasach był pretekstem, a co będzie działo się na ekranie, jest już mniej istotne.
Everything Sucks! jest przykładem na to, że co za dużo, to niezdrowo.
Netflix w tym roku ma ambicje stworzyć ok. 600 seriali, filmów i programów. To bardzo dużo. Nie wiem, czy nie za dużo. Być może włodarze serwisu powinni złapać dwa oddechy, cofnąć się o krok i nastawić się na jakość, a nie na ilość. Ostatnio gigant VOD rozczarował mnie dwukrotnie - Altered Carbon nie zrobił na mnie takiego wrażenia, jak oczekiwałam, a Everything Sucks! - jakby porównać doń inne produkcje, choćby i Netfliksa z tego samego obszaru gatunkowego - również zawodzi. Nawet, jeśli nie najgorzej się bawiłam. Tylko co z tego, skoro i tak mam świadomość, że mogę zabić czas o wiele przyjemniej?