Hipnotyzująca, wirująca spirala i The Black Keys, którzy nie brzmią jak The Black Keys, to pierwsze skojarzenia jakie przychodzą mi do głowy po odsłuchaniu singla Fever. Najnowszy kawałek duetu (Dan Auerbach, Patrick Carney) z Ohio brzmi trochę jak Broken Bells wymieszane z MGMT z 2008 roku. Czy to dobrze? I tak, i nie.
Rzeczywiście w Fever nie czuć starego, rockowo-bluesowego brzmienia The Black Keys, a raczej powiew młodocianego, indie-rockowego grania. W najlepszym wypadku Fever przypominać może po prostu zremiksowany, nienagrany wcześniej kawałek Black Keys. Dla fanów zespołu może być to pewien zawód, dla reszty świata już niekoniecznie.
Piosenka jest całkiem chwytliwa (na pewno w jakiejś reklamie jej użyją) i krąży w głowie jeszcze jakiś czas po odsłuchaniu. Syntezatorowy moty, wysuwający się na czoło bas i prosta perkusja (Carney znów się nie może popisać) mogą być przepisem na kolejny hit grupy. Ja jestem fanem wszelkich zmian, dlatego kibicuję Black Keys i trzymam za nich kciuki, oby cały album Turn Blue tak brzmiał – notabene, tytuł krążka jest hołdem dla Ghoulardiego, pochodzącego z Ohio gospodarza (emitowanego w latach 60-tych) programu Shock Theater. Poza tym, skoro sam Mike Tyson reklamuje płytę na twitterze, to chyba warto się w nią zaopatrzyć.
Turn Blue, to jedenasty krążek w dyskografii Black Keys. Płyta zostanie wydana 13-go maja 2014 roku. Jeżeli ktoś ze starych fanów zespołu chce ponarzekać, to proszę kierować listy do Danger Mouse’a, który produkował płytę, zapewne on jest odpowiedzialny za ten „mgmtowski” elektroniczny motyw na początku piosenki. W Polsce Fever usłyszymy już niedługo (2 lipca) na żywo, na Open’er Festival.