REKLAMA

Film „Le Mans '66” w ogniu krytyki. Czy w 2019 roku w ogóle można wypuścić do kin film z samymi białymi mężczyznami?

Do polskich kin wchodzi właśnie film „Le Mans '66”, który zbiera znakomite opinie od krytyków i widzów oraz odniósł sukces kasowy w pierwszym tygodniu otwarcia. Niestety okazuje się, że wiele osób ma z nim problem. O dziwo, nie jest to problem z warstwą artystyczną tego dzieła...

le mans ford vs ferrari film
REKLAMA
REKLAMA

Na łamach  „National Post” pojawił się bowiem artykuł, którego autorka, Hannah Elliot, podzieliła się ze światem swoją zażartą opinią na temat najnowszej produkcji z Christianem Bale’em i Mattem Damonem w rolach głównych. Już w pierwszych zdaniach autorka pisze z ogromną pretensją:

Przez całe 152 minuty filmu mężczyźni dominują 98 proc. czasu ekranowego. I kiedy piszę „mężczyźni” mam na myśli tych białych i hetero.

Gwoli przypomnienia. Film „Le Mans '66” opowiada o mężczyznach pracujących przy wyścigach samochodowych – jeden jest inżynierem, drugi kierowcą wyścigowym... Oparty jest na faktach, więc nie ma w nim zmyślonych wydarzeń i postaci... Akcja rozgrywa się w latach 60., XX wieku.

Ewidentnie ten film nie powstał z myślą o pani Elliot i osobach mających podobne odczucia – ale to dobrze.

Nie da się zrobić filmu pod każde gusta i wymagania. No chyba, że jest się Disneyem.

Tak samo jak nie ma zbyt wielu komedii romantycznych z mężczyznami w rolach głównych i w centrum akcji, tak naprawdę trudno byłoby zrobić film o wyścigach samochodowych z lat 60. z zachowaniem parytetu płci i rasy. Oczywiście parytet rasy to według poprawnie politycznych mediów dziś czarny i biały, bo o Azjatach czy choćby Latynosach ciągle się zapomina. Są pewne historie, sfery życia i epoki, które skłaniają się siłą rzeczy ku jednej grupie ludzi. Gdyby „Le Mans '66” był filmem skupiającym się na żonach kierowców rajdowych, to wtedy z pewnością twórcy zapewniliby kobietom 98 proc. czasu ekranowego.

Kadr z filmu Le Mans '66

To o tyle ważne zagadnienie, że z jednej strony można zrozumieć postulaty „wojowników sprawiedliwości społecznej”, bo co do zasady ja się z nimi zgadzam – jeśli chodzi o ideały, o które walczą. Niestety, ta walka bardzo często jest uwikłana w politykę i dość bezmyślnie rzucane hasła, które często same siebie kompromitują.

Tak było swego czasu z Brie Larson, która walcząc o równouprawnienie dyskryminowała pewną męską część widowni.

Teraz film „Le Mans ‘66” spotyka się z, moim zdaniem, kompletnie niezasłużoną i wydumaną, krytyką, za to, że opowiada o konkretnych ludziach i czasach, a nie o tym, o czym powinien, według niektórych, w 2019 roku.

Czy to się komuś podoba czy nie, świat nie zawsze wyglądał tak jak dziś. Oczekiwanie, że nagle zmieni się historię i np. wrzuci 50 proc. kobiet na pierwszy plan w filmie rozgrywającym się na polu bitwy II wojny światowej albo Afroamerykanów jako kowbojów-szeryfów na Dzikim Zachodzie to pomieszanie z poplątaniem. I nie ma nic wspólnego z walką z dyskryminacją.

„Le Mans ‘66” miał jeszcze to nieszczęście, że miał światową premierę w USA w tym samym dniu co „Aniołki Charliego”. Pierwszy film stał się sukcesem, zarabiając ponad 30 mln dol. przez pierwsze trzy dni od premiery. „Aniołki... tymczasem stały się potężną klapą, zarabiając w trzy dni raptem 8 mln dol. Poniekąd można to więc uznać za walkę „filmy o starodawnych mężczyznach” vs. „filmy o silnych, nowoczesnych kobietach”. Z czego kobiety tę walkę, na poziomie recenzji, popularności wśród widowni i zarobków, niestety przegrały.

„Le Mans '66” przypadła więc w tym wszystkim nieprzyjemna rola przysłowiowej „męskiej, szowinistycznej świni”. Ten film wręcz idealnie pasuje, nawet samą tylko tematyką, do tej metafory.

Kadr z filmu Le Mans '66

Dwóch białych facetów kontra trzy odmienne rasowo kobiety, które kopią tyłki. XX kontra XXI wiek. Okazuje się, że widownia woli jednak to pierwsze. Z różnych względów. I różna widownia, bo nie tylko mężczyźni poszli do kin na „Le Mans ‘66”. Tym niemniej, film Jamesa Mangolda trochę niechcący stał się wdzięcznym i oczywistym celem, którzy wojownicy sprawiedliwości społecznej wybrali na atak. Wyżej wspomniany artykuł/opinia wydaje się być tego dowodem.

REKLAMA

Szkoda tylko, że zapominamy w tym wszystkim o najważniejszym – o tym, czy film jest dobry, czy nie. Czy daje nam rozrywkę bądź temat do rozważań, czy nie. Czy do kina chodzimy, by szukać potwierdzeń naszych przekonań światopoglądowo-politycznych czy żeby się dobrze bawić i zapomnieć o problemach?

Zostawiam was z tą myślą na najbliższe dni. Życząc tym samym udanego seansu filmu „Le Mans ‘66” (i "Aniołków Charliego") każdemu (i każdej), kto zdecyduje się na niego wybrać.

REKLAMA
Najnowsze
REKLAMA
REKLAMA
REKLAMA