Niespodziewany zwrot akcji: Netflix staje w szranki z Pornhubem. Erotyka to nowy trend – efekt „365 dni”
Szykuje się naprawdę gorrrące lato. Ze względu na pandemię i związaną z nią kwarantanną buzujące o tej porze roku hormony znajdują swoje ujście w przestrzeni wirtualnej. Okazuje się, że dzięki popularności filmu „365 dni” widzowie Netfliksa sięgają także po inne nasączone erotyką produkcje.
Rok 2020 nie mógł być bardziej dziwny. Kina (nadal w większości) nieczynne, Hollywood stoi w miejscu, ludzie w maseczkach, pełno chorych. A między tym wszystkim film w reżyserii Barbary „słowa, słowa, słowa” Białowąs oraz Tomasza Mandesa oparty na książce Blanki Lipińskiej „365 dni”, pomimo (a może nawet dzięki temu) niewyszukanych walorów artystycznych i moralnych bije rekordy popularności na Netfliksie. I to w skali globalnej.
Jakby tego jeszcze było mało, stał się on przyczynkiem do interesującego od strony socjologicznej zjawiska społecznego.
Na fali popularności polskiego erotyku albo – jak kto woli – rape fantasy, widzowie zaczęli odczuwać coraz większy pociąg do podobnych filmów i wyszukują je w serwisie.
I tak dla przykładu, w Top 10 w USA, znalazł się właśnie inny film, który określić można określić bez zawahania hard erotykiem, a wręcz wysmakowanym wizualnie filmem porno (i to ze scenariuszem). Mowa tu o „Love” w reżyserii Gaspara Noe.
Ci z was, którzy znają tego wyjątkowego twórcę wiedzą, że tworzy on kino, którego nie da się porównać i pomylić z niczym innym. 10-minutową sceną gwałtu analnego na Monice Bellucci z filmu „Nieodwracalne” przeszedł do niechlubnej historii kina. Noe to jednak artysta pełną gębą. Twórca kontrowersyjny, lubiący szokować i prowokować, niesłychanie odważny i formalnie niezwykle sprawny.
Jego film „Love”, który króluje obecnie w Amerykańskim Netfliksie to opowieść o burzliwym romansie chłopaka o imieniu Murphy z dziewczyną o imieniu Electra, w którym było pełno emocji, zmysłowości, seksu i narkotyków. Tym, co wyróżnia go na tle innych podobnych historii, są sceny seksu, które – co trzeba zaznaczyć – nie były wcale symulowane, tylko odbyły się naprawdę pomiędzy aktorami. „Love” jest więc takim ostatecznym i najpełniejszym filmem o miłości, jaki można nakręcić. I choć same sceny zbliżeń pomiędzy bohaterami zostały nakręcone ze smakiem i wyczuciem, to jednak, ze względu na ich naturę oraz to, że twórca nie zasłaniał aktorkom genitaliów, przynależy on gatunkowo, przynajmniej po części, do porno. Na marginesie, warto przy tym nadmienić, że „Love” był w niektórych kinach pokazywany w wersji... 3D.
Ewidentnie więc ludzie, przynajmniej na Netfliksie, poszukują, pobudzeni seansem filmu „365 dni”, pieprznych i wcale nie „wygładzonych” produkcji o szeroko rozumianej miłości bądź, nie bójmy się tego słowa, seksie i powiązanym z nim fantazjami. Nawet jeśli bywają one kontrowersyjne.
Można już mówić „efekcie 365 dni”. Widzom na tyle spodobał się (o dziwo) seans polskiego filmu, że szukają kolejnych dających im podobne emocje.
Może to mieć też związek z tym wszystkim co się dzieje na świecie. Lato 2020, podobnie jak cały bieżący rok, przejdzie do historii jako najbardziej dziwne i dramatyczne w całym zachodnim świecie od czasu zakończenia II wojny światowej.
Sama tylko kwarantanna związana z pandemią COVID-19 sprawiła, że większość typowych dotąd rozrywek, jak wyprawy do kina, koncerty plenerowe czy wyjazdy na wakacje, stało się niedostępnych albo mocno ograniczonych. Podobnie jak klasyczne relacje międzyludzkie – „dystans społeczny” to bodaj najbardziej trendy słowo 2020 roku. W związku z tym można przyjąć, że wielu ludzi odczuwa „seksualne braki”, które musi sobie jakoś rekompensować.
I jak widać, stary dobry Pornhub, nie jest już jedyną cyfrową oazą szeroko rozumianej erotyki. Także i tę sferę z radością zaczyna powoli okupywać Netflix.
A ludzie z ogromną chęcią oglądają tamtejsze filmy erotyczne. To zresztą ciekawy temat dla socjologów i seksuologów, bo aż prosi się o zbadanie tego, czy ludzie oglądający obecnie erotyki w serwisie streamignowym na literkę „N”, to ci, którzy dotąd nie konsumowali zbyt często tego typu treści w sieci? Czy może o wiele chętniej są w stanie przyznać się, także przed samymi sobą, do oglądania takich filmów w poważanym i popularnym na świecie serwisie VOD, bo to nie jest przecież „klasycznie rozumiane porno”? Za takimi filmami jak „365 dni” czy „Love” stoją bowiem twórcy filmowi mający dorobek stricte kinowy.
Filmy Gaspara Noe są doceniane na całym świecie, pokazywał je m.in. w Cannes. Obie produkcje powstały z udziałem profesjonalnych ekip filmowych, z dopracowaną warstwą wizualną, zdjęciami czy nawet scenariuszem, choćby nawet nie był on mistrzostwem świata. Nie chcę oczywiście porównywać ze sobą „365 dni” i „Love” – obu nie uważam za wielkie dzieła, natomiast film Gaspara Noe to projekt o wiele bardziej dopracowany i odznaczający się artystyczną wizją i wrażliwością twórcy. A „365 dni” to, cóż, film, który można obejrzeć na Netfliksie…
Sam Netflix kuje żelazo i emocje póki gorące, a wręcz rozpalone, tym samym aktywnie odpowiadając na zapotrzebowanie widzów.
I tak, dopiero co dowiedzieliśmy się, że na 2022 roku została zaplanowana premiera pierwszego polskiego filmu Netfliksa, „Erotica 2022”, którego tytuł, jak rozumiem, zwiastuje autorskie spojrzenie na tematy związane m.in. z miłością i seksem. Platforma inwestuje także w produkcję holenderską „Dirty Lines”. Ma to być serial oryginalny opowiadający o zjawisku seks-telefonu, które zaczęło zdobywać popularność w latach 80.
Czyżby była to zapowiedź rosnącej popularności erotyki w mainstreamowych serwisach streamingowych? Ze wszystkich skutków koronawirusa nigdy nie wpadłbym na to, że przyczyni się on, choćby tylko pośrednio, do popularyzacji tego typy treści w głównym nurcie. Widać jeszcze dużo nauki o świecie przede mną. Ludzie to jednak fascynujące i nieprzewidywalne stworzenia.
Nie przegap nowych tekstów. Obserwuj serwis Rozrywka.Blog w Google News.