„For All Mankind” to jeden z najlepszych seriali ostatnich lat. I wcale nie dlatego, że wystąpił w nim Piotr Adamczyk
Jeśli nie mieliście dotąd okazji zapoznać się z serialem Apple TV+, to w chwili obecnej jest na to najlepszy moment. Właśnie dobiegł końca 2. sezon „For All Mankind”. Przed wami niesamowita podróż na Księżyc i jeszcze dalej.
Oczywiście na wstępie zaznaczam, że w tekście pojawią się spoilery dotyczące wydarzeń z 1. i 2. sezonu serialu „For All Mankind”. Będę starał się używać ich jak najmniej, ale nie zawsze będzie to możliwe, tak więc miejcie to na uwadze.
„For All Mankind” zalicza się do coraz to częściej występujących w eterze seriali mierzących się z alternatywną wizją świata, konkretniej przeszłości.
Ten znakomity punkt wyjścia udostępnia twórcom niemałe pole do popisu dla ich wyobraźni, kreatywności, jednocześnie trzymając ich w ryzach względnego realizmu i nie popuszczania wodzy fantazji bez żadnych granic oraz reguł. Z jednej strony dając autorom dużo swobody, a z drugiej z łatwością chwytając uwagę widowni, która postawiona zostaje przed pytaniem: „Co by było gdyby…?”. A jest to pytanie, które niezmiennie fascynuje ludzkość od kiedy tylko zaczęliśmy zbierać myśli oraz układać je w spójne historie. Już sam fakt tego, że choćby najmniejsza zmiana w przeszłości może wiele namieszać i zmienić w teraźniejszości wydaje się fascynująca.
Jednym z do niedawna najciekawszych seriali mierzących się z tematem alternatywnych historii świata był „Człowiek z wysokiego zamku” na podstawie powieści Philipa K. Dicka. W tej wersji przeszłości, Alianci przegrali II wojnę światową, a zwycięski Hitler wraz z Japończykami podzielili się strefami wpływów.
„For All Mankind” nie idzie jednak, przynajmniej początkowo, tak daleko w swoich fantazjach dotyczących alternatywnej wersji historii. W porównaniu z „Człowiekiem z wysokiego zamku” punkt zwrotny wydaje się o wiele bardziej skromny i mniej istotny. Choć oczywiście nie jest kompletnie bez znaczenia.
Twórcy serialu Apple TV+ za ów punkt obrali sobie kosmiczny wyścig pomiędzy USA a ZSRR u schyłku lat 60. XX wieku.
A konkretniej, w wersji serialowej to Rosjanie jako pierwsi postawili człowieka na Księżycu, tym samym wygrywając kosmiczny wyścig.
Tym jednak co mnie zafascynowało „For All Mankind” już od samego początku, i do teraz uważam za największą siłę tego serialu, jest właśnie ów wątek przegranej USA. Przegranej, która ostatecznie nie była wcale taka zła. Przegranej, która nie sprawiła, że USA złożyły broń, tylko postanowiły walczyć dalej, tym samym popychając rozwój programu kosmicznego o wiele bardziej, niż to miało miejsce w naszej rzeczywistości.
Skutków tego stanu rzeczy była cała masa. Wystarczy nadmienić chociażby to iż dzięki kontynuacji planu kosmicznego zgodnie z jego pierwotnymi założeniami już w latach 70. Amerykanie i Rosjanie posiadali prężnie działające bazy na Księżycu, a wraz z nimi kopalnie surowców.
Lata 80., które obserwujemy w 2 sezonie serialu pokazują, że loty na Księżyc są już właściwie rutynowymi wyprawami, które można porównać do wypraw w góry czy pod wodę. A NASA i świat zaczynają coraz uważniej patrzeć w stronę Marsa.
Ale i na Ziemi wydaje się, że postęp, chociażby technologiczny, przyspieszył o co najmniej dekadę.
Już na początku lat 80. Amerykanie korzystają z elektrycznych samochodów dostępnych masowo; pojawiają się pierwsze telefony komórkowe oraz wideo-rozmowy.
Jednak postęp jest nie tylko technologiczny. To świat, w którym John Lennon przeżył zamach na swoje życie, ale papież Jan Paweł II już nie. To rzeczywistość, w której Neil Armstrong i Buzz Aldrin odeszli w niepamięć.
A dzięki temu, że Sowieci niedługo po pierwszym lądowaniu człowieka na Księżycu postawili na Srebrnym Globie pierwszą kobietę, także i NASA zaczęło szybko inwestować w program szkoleń kobiet. To z kolei przyspieszyło społeczne zmiany w postrzeganiu i dopuszczaniu kobiet na stanowiska zajmowane wcześniej przez mężczyzn.
Z 1. sezonu „For All Mankind” można również wywnioskować, że przy okazji także i tarcia na tle rasowym, choć nie wyeliminowane w pełni, znalazły się w lepszym punkcie niż to, co prezentowała ówczesna rzeczywistość.
Oczywiście nie jest tak, że „For All Mankind” prezentuje naiwną wersję alternatywnej historii, która jest piękną utopią.
Jak wspomniałem wyżej, wiele problemów nadal jest nierozwiązanych (chociażby z podejściem do homoseksualizmu), wiele tragedii nadal się wydarzyło, bądź nowe zajęły ich miejsce. Spory polityczne, konflikty jak i sama Zimna Wojna nadal mają się dobrze. Ale, jako całość, serial ten aż promieniuje pozytywną energią. Astronauci stali się nie tylko bohaterami narodowymi, ale i celebrytami (dla odmiany takimi, którzy coś w życiu osiągnęli) inspirując kolejne pokolenia młodych ludzi do pójścia w ich ślady.
„For All Mankind” daje więc widzom wspaniałą, nieczęsto poruszaną, bardzo cenną i ważną lekcję dotyczącą tego, że nie zawsze trzeba wygrywać.
Przegrana wcale nie oznacza porażki. Może doprowadzić nas do o wiele lepszych rezultatów niż wygrana, po której osiądziemy na laurach.
Nasza własna historia pokazała przecież co się stało, gdy Amerykanie wygrali kosmiczny wyścig. Porażka inspiruje, jest w stanie zmotywować nas do stawania się lepszymi, do ciągłego udoskonalania. Porażka to jeden z najlepszych, a może i najlepszy, nauczycieli, bowiem na niczym nie nauczymy się tak wiele, jak na własnych błędach.
Twórcą „For All Mankind” jest znany fanom science-fiction Ronald D. Moore. To on stał za popularnymi seriami „Star Treka” – The Next Generation, Deep Space Nine oraz Voyager. Napisał też serial „Roswell”, jak i również stoi za sukcesem serii „Outlander”.
Do tej pory jednak jego najbardziej uznanym i kultowym dziełem była nowa wersja „Battlestar Galactica”. „For All Mankind” jest jednak jego najbardziej dojrzałym i ambitnym dokonaniem. Zręcznie łączy w nim elementy sci-fi z ludzkimi dramatami, skupiając się przede wszystkim na życiu i problemach głównych bohaterów, czyli pilotów NASA oraz ich rodzin. Tyle samo, a może i nawet więcej, uwagi poświęca ich ziemskim problemom, budując świetnie nakreślone, charyzmatyczne i z miejsca budzące sympatię postaci. Jednocześnie stopniowo kreując zupełnie nową wersję rzeczywistości, a co za tym idzie i przyszłości.
W finale 2. sezonu widzimy pierwszą ludzką stopę postawioną ma Marsie już w 1995 roku!
Co oznacza, że trzeci sezon „For All Mankind” rozgrywać się będzie na przełomie XX i XXI wieku. Kolejne zapewne wybiegną jeszcze dalej w przyszłość, kompletnie odłączając się od naszej rzeczywistości i kreując już wówczas pełnoprawną fantazję science-fiction.
Jeśli więc wielosezonowe plany dla „For All Mankind” się powiodą to czeka nas bodaj najbardziej przemyślana i rozbudowana seria science-fiction w historii telewizji!
Zaczynająca się małymi krokami w rzeczywistości, która z początku tylko delikatnie odkleiła się od naszej, po czym z każdym kolejnym odcinkiem rozwijała się w coś kompletnie nowego i oryginalnego. Jeśli coś takiego się uda, to spełni się moje osobiste serialowe marzenia, na obejrzenie ambitnej, stworzonej z rozmachem wielopokoleniowej sagi. A na to się zanosi.
Na szczęście, póki co, „For All Mankind” trzyma równy poziom. Z początku sezon 1 górował w mojej opinii nad 2, który rozwijał się trochę wolniej, ale ostatecznie nowa seria doprowadziła widza do tak niesamowicie rozpisanych kulminacji wszelkich wątków z początku sezonu 2. jak i 1., że naprawdę chylę czoła.
A sam finał 2. sezonu uznaję za jeden z najlepszych w historii seriali.
Takiego napięcia, dramaturgii, emocji oraz łamiących serce oraz podnoszących na duchu scen i sekwencji już dawno nie widziałem, czy to na małym czy dużym ekranie. Część wątków otrzymała szalenie satysfakcjonujące, choć nie zawsze łatwe do strawienia, domknięcia. Część czeka na dalsze rozwinięca, których się już nie mogę doczekać.
Na koniec, choć to oczywiście również istotne, w sumie najważniejsze, aspekty tego serialu, nie mogę nie wspomnieć o wspaniałej obsadzie. Nieopatrzone i nieoczywiste twarze na pierwszym i drugim planie spisują się rewelacyjnie. Autorzy postarali się, by żadna postać nie miała przewidywalnej drogi rozwoju. Każda natrafia na swojej drodze na ciekawe przeszkody, wplątuje się w fascynujące bądź angażujące widza trudne sytuacje.
Nawet postaci i wątki trzecioplanowe są tu ciekawie rozpisane. A to niezwykle rzadkie w serialach, by nasycić skrypty tyloma, większymi bądź mniejszymi, wciągającymi historiami. Dobrym tego przykładem jest, wdzięczny dla polskiej widowni, nasz swojski akcent w postaci Piotra Adamczyka, który pojawił się w 2 sezonie „For All Mankind”. Jego rola jest drugoplanowa i tak, Amerykanie po raz kolejny obsadzili Polaka w roli Rosjanina, ale, grany przez niego Sergei Nikulov, sowiecki inżynier, nie jest papierowym Rosjaninem. To człowiek z krwi i kości, który budzi sympatię, a jego wątek jest nadzwyczaj rozbudowany i można założyć, że powróci w 3 sezonie.
Seriale w dużej mierze bazują na fabule, mniej na aspektach technicznych, ale trzeba też wspomnieć o tym, że warstwa formalna „For All Mankind” prezentuje niemalże poziom kinowy.
Serial ten wygląda fantastycznie.
Nie tylko sekwencje księżycowe czy też te pokazujące loty w kosmos, ale i sceny, które oglądamy na Ziemi, z perfekcyjnie odtworzonymi realiami lat 60., a następnie 70. i wczesnych 80. Od kostiumów po scenografię.
Kapitalnie wypadły też „zabawy” z archiwalnymi nagraniami audio i wideo polityków i prezydentów z minionych dekad umiejętnie wplecione w fabułę poszczególnych odcinków.
„For All Mankind” może się też pochwalić jednym z najlepszych soundtracków, jakie słyszałem w serialach. Czego tu nie ma – od Stonesów, Sinatry i Grateful Dead, przez Davida Bowie’ego, Janis Joplin, po The Clash, Tears for Fears, AC/DC i Nirvanę. Biorąc pod uwagę, że mówimy o serialu firmy, która posiada też w swojej wirtualnej stajni serwis Apple Music, jest to wręcz genialna w swojej prostocie cross-promocja usługi.
Jeśli więc to wszystko was nie przekona do seansu „For All Mankind”, to się poddaję, bo nie mam więcej argumentów. Jednocześnie zazdroszczę wszystkim tym, którzy mają ten serial dopiero przed sobą, bo przed wami wspaniała podróż. Ja tymczasem z niecierpliwością oczekuję na sezon 3.