"Furia" może być filmem co najwyżej przyzwoitym, albo naprawdę bardzo dobrym. Wszystko zależy od tego, jak podejdzie się do odbioru tego dzieła.
"Furię" można bowiem odczytywać dwojako. Jako efektowne kino wojenne, albo jako dramatyczne kino o wojnie. Wbrew pozorom, różnica jest znacząca i kryje się w rozłożeniu akcentów i tym, które z nich zdecydujemy się wyłowić. Jeśli na sceny batalistyczne, akcję, potyczki i strzelaniny - "Furia" wypada nieźle, choć żadnym kamieniem milowym w historii tego gatunku nie zostanie i mimo kilkunastu lat różnicy między nią a "Szeregowcem Ryanem", to obraz Spielberga robi większe wrażenie.
Z kolei jako film ukazujący to bardziej przerażające, antyhumaniterne oblicze wojny - moim zdaniem robi naprawdę spore wrażenie i budzi silne emocje.
Nawet pomimo tego, że reżyserowi i scenarzyście w jednej osobie, czyli Davidowi Ayerowi, nie udało się ustrzec pewnych mocno ogranych, nieco trącących myszką klisz, "Furia" dobitnie pokazuje jak wyniszczające i destrukcyjne jest doświadczenie tego typu przemocy. Zarówno dla jednostki, jak i ogółu ludzkości.
Wydaje mi się, że w toczącej się od dnia premiery dyskusji na temat tego filmu, za dużo miejsca poświęca się nieistotnym w gruncie rzeczy drobiazgom, na przykład temu, że pociski wyglądają jak lasery, albo że gdyby Niemcy walczyli podczas II wojny światowej tak jak w "Furii", to ich potencjał militarny byłby de facto żaden. Owszem, być może pod tym względem faktycznie to dzieło nie wypada najlepiej i rozumiem, że ci, którzy oczekiwali wybitnych scen batalistycznych, mogą czuć się rozczarowani efektem końcowym - choć osobiście uważam, że wypadł wcale nieźle.
Natomiast jako brutalna, momentami szokująca i pełna szarości opowieść o piekle wojny, gdzieś tam nawiązująca sposobem jej prowadzenia do "Full Metal Jacket" czy "Czasu Apokalipsy", broni się w pełni.
Dla mnie, "Furia" jest przeciwieństwem na przykład "Bękartów Wojny" - choć oba te filmy wykorzystują ten sam motyw, to jednak totalnie różnią się konwencją. Niby drobiazg, a jednak nadający ton całej historii i będący najważniejszym czynnikiem, decydującym o interpretacji.
Pod kątem realizacji, nie mam "Furii" nic do zarzucenia, choć w Internecie pełno opinii wręcz odwrotnych.
Ekipa aktorska wypada nader przekonująco i charakterystycznie, czego w zasadzie nie trudno było się spodziewać po takich gwiazdach jak Pitt czy LeBeouf. Cała piątka głównych bohaterów to postaci niejednoznaczne, ambiwalentne, i - jak dla mnie - zostało to w filmie oddane naprawdę dobrze. Wizualnie jest co najmniej nieźle, zaś niebanalna muzyka to absolutna rewelacja. Soundtrack z "Furii" koniecznie musi trafić na moją półkę.
Film Ayera spotkał się z bardzo różnym przyjęciem. Niektórzy gotowi przypisać mu status arcydzieła, inni zmieszać z błotem i obwołać błotem. Poza tymi skrajnościami, najwięcej jest recenzji mówiących o tym, że "Furia" to film niezły, który można zobaczyć. I prawie bym się z tym zgodził, z jedną małą poprawką. To film niezły, który warto zobaczyć.