George R. R. Martin, autor sagi "Pieśni Lodu i Ognia", nie słynie bynajmniej z okazywania litości wykreowanym przez siebie bohaterom i z zaskakującą lekkością pozbawia ich życia, często wywołując tym u czytelników całą gamę emocji: smutek, gorycz, żal, wściekłość i zaskoczenie. Jak się okazuje, bezwzględność Martina w tej kwestii nie jest wystarczająca dla producentów serialu "Gra o tron".
W typowych książkach z gatunku fantasy główni bohaterowie, szczególnie ci, którym udało się zaskarbić sobie sympatię czytelników, giną rzadko, a nawet, jeżeli już do tego dochodzi, najczęściej zostają prędzej czy później przywróceni do życia w magiczny sposób. W sadzie "Pieśni Lodu i Ognia" jest inaczej - tam trup ściele się gęsto, Martin bez zbędnych sentymentów pozbywa się postaci pierwszo- i drugoplanowych, nawet jeżeli wydawały się mieć kluczowe znaczenie dla całego cyklu.
Jego bezkompromisowe podejście w tym względzie jest powszechnie znane i stanowi obiekt licznych żartów i memów. David Benioff i D.B. Weiss, producenci serialu "Gra o tron", postanowili nie tylko go nie ułagadzać - starczy przywołać choćby poruszenie, jakie towarzyszyło uśmierceniu przez ścięcie głowy pewnej ważnej postaci z pierwszego sezonu, Krwawym Godom czy wynikowi pojedynku Gregora Clegane'a z Oberynem Martellem - ale wręcz pójść o krok dalej.
W wywiadzie udzielonym dla serwisu ShowBizz411.com, Martin powiedział, że Benioff i Weiss zamierzają pozbawić życia część bohaterów, których w książkach czeka lepszy los. Producentom najwyraźniej spodobało się wzburzenie widzów, związane ze śmiercią ulubionych postaci. Przypomnijmy, że w trakcie emisji pierwszego sezonu serialu organizowana była petycja w sprawie "wskrzeszenia" jednej z nich.
Nie wiadomo, ilu bohaterów Benioff i Weiss zamierzają uśmiercić nadprogramowo, ani czy ich śmierć będzie w jakikolwiek sposób istotna dla fabuły, ale takie posunięcie może oznaczać, że przebieg serialu może dość drastycznie odbiegać od historii z książek. Czy to dobrze? Cóż, od dawna uważam, że "Gra o tron" jest taka udana między innymi dlatego, że jej twórcy mają ogromną swobodę i nie muszą sztywno trzymać się tego, co napisał George Martin.